Zdarza mi się czasem nadaktywność mózgu. Objawów jest kilka. Przesypują mi się, na przykład, w pamięci slajdy z wycieczek – tych najostatniejszych, jak i wszystkich innych. Pojawiają się nieproszone, bo skupiam się na jakimś raporcie czy tekście, a tu BRZDĘK, pustynie, góry, chmury, zakręcone hotele i osobliwe knajpki. Lubię wspomnienia, lubię te ilustracje, ale wolę mieć nad nimi jakąś kontrolę!
Drugi objaw to myślenie blogiem; cały czas snują mi się zdania w taki sposób, jakbym je pisała. Przychodzą mi też do głowy stosy pomysłów kraftowych (stąd wziął się szkicownik, bo wcześniej smarowałam obrazki na świstkach, co do niczego dobrego nie prowadziło.)
Chciałabym też przeczytać mnóstwo wszystkiego, bo zza każdego rogu wychylają się jakieś ciekawe sprawy; lubię sobie wieczoerkiem relaksacyjnie dziabnąć jakieś hasł ow Wikipedii i potem przeskakiwać linkami z jednego do drugiego. W ten sposób można dojechać do całkiem niespodziewanych rezultatów, a jeśli grzebanie zatoczy koło i wykaże jakieś niesamowite połączenie, to już normalnie jest raj!
W takich okresach nie jest wskazane wędrowanie do sklepu z materiałami do robótek, bo wszystko się może jakoś przydać; i tak chomikuję wtedy bardziej, niż zwykle rozmaite papiery, jakie przewijają mi się przez biurko w pracy. (Dzisiaj przykładowo Kinkos zjawiło się z nie do końca zapowiedzianą wizytą, zapodało kartę na zniżkę i zostawiło pudełko pełne skarbów; skarby odsiałam, rozdałam, wyrzuciłam, ale pudełko jest super – nada się wspaniale komuś na jakiś prezent, po lekkim udekorowaniu.)
Dobrze chociaż, że nie gra mi dziś w rozumie muzyka. To też się zdarza i bywa miłe, chyba że podobnie jak dzisiejsze slajdy powoduje brak koncentracji.
Z takiego nadmiaru aktywności wynikło najnowsze odkrycie. Zaczęło się od tego, że grzebnęłam na temat RSS – Really Simple Syndication, a to w celu agregacji (cudne słowo) czyli skompilowania nowości z mnogich blogów w jednym miejscu, z możliwością uporządkowanego czytania. Okazało się, że trzeba sobie programik zainstalować, a przed tym jeszcze zapodać jakąś aktualizację Windows. Na zakładzie mamy zakaz instalowania dzikiego oprogramowania, więc się poddałam.
Odkryłam jednak, że Google ma narzędzie o nazwie Reader (a jakże), gdzie można sobie właśnie zrobić listę blogowych subskrypcji i Reader potem ściąga nowinki. Mniam! Subskrypcje układa się w folderach, tak że mogę potem czytać tylko wpisy kraftowe, a fotkowe zostawić sobie na zaś.
Jestem tym wielce uradowana, choć są i drobne minusy. Z jakiejś przyczyny, kiedy dodaję subskrypcje, zakładowemu komputerowi przegrzewają się czasem styki i wyświetla brzydkie komunikaty, że mu brak pamięci. Ha, też bym tak chciała, kiedy ktoś zadaje niewygodne pytania!
No i wygląda na to, że blogi pisane na bloxie nie są przystosowane do pełnej współpracy – pokazuje się tylko wpis tekstowy, oskubany z wszelkiej grafiki. Nic to – nowa zabawka mnie i tak ekscytuje!
1 komentarz:
Ja uzywam Bloglines, ale ze uzywam i uwielbiam Gmaila, wiec z ciekawosci zerknelam do Readera (tez Google) i okazalo sie, ze istnieje mozliwosc wyeksportowania wszystkich subskrypcji do Readera. Wyeksportowalam i testuje teraz, jak to dziala.
Prześlij komentarz