Weekend minął tak sobie - z wizytą w meksykańskim sklepie, gdzie mówią po hiszpańsku i gdzie jestem jedyną "białą" osobą; gdzie tabliczki na produktach są po hiszpańsku (wielkimi literami) i po angielsku (tycimi). Zrobiłam zakupy (warzywa i owoce są supertanie), zabrałam sobie gazetkę reklamową celem nauki nowych słówek.
W sobotę zaszalawszy kuchennie sporządziłam potrawę z cukinii: kroi się cukinię na pół wzdłuż, wygrzebuje nasiona, a powstałe korytko napełnia się usmażonymi uprzednio warzywami i posypuje serem. I zapieka.
Po raz kolejny okazało się, że cukinia nie za bardzo nadaje się do jedzenia. Sytuacja ma się podobnie, jak z tequilą: jeśli trzeba się usilnie starać i łykać z daną rzeczą inne rzeczy, żeby nie czuć smaku tej pierwszej - znaczy to, że owa rzecz nie nadaje się do spożycia. Cukinia była w miarę zjadliwa, ale to dzięki wszystkiemu innemu, co na niej było, a nie swojemu naturalnemu smakowi.
O wiele lepiej wyszły mi "sezamki" - kupiłam sezam, przypiekłam go nieco na patelni, następnie oblepiłam nim sklepowe ciasto francuskie (wedle producenta przeznaczone na rogaliki) i cyk, 10 minut w piekarniku, pogryzałki gotowe.
Pitraszę nadzwyczajną jak na mnie ilość potraw chyba przez to, że czuję się przytrzaśnięta pracą biurową i potrzeba mi trochę kurodomostwa.
Poza tym wolałabym być w różnych innych miejscach, a nie w tym zimnie. Na przykład tam, gdzie powstały poniższe zdjęcia.
Na początek Tikal - dżunglowe zielsko, które uwiesiło się na drzewie.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz