Niedziela miała być bimbacka i powolna. Aliści nawet dłuższe pospanie się nie udało, bo Pisklak jechał na deskę i kolega miał zadzwonić z pobudką o piątej. I wszystko fajnie, ale kolega pomylił sobie numery telefonów i zadzwonił do Tomka. O piątej rano rozległa się więc rześka piosenka "It's a holiday in Cambodia", od której mało nie pospadaliśmy z łóżka. O takiej porze leci się sprawdzić, kto dzwoni, bo jeśli już dzwoni, to musi mieć powód.
T zapowiedział, że w ramach zemsty w przyszłą niedzielę dzwoni do kolesia o czwartej rano.
Następnie zajęłam się umieszczaniem zdjęć na
Shutterfly - jest sześć (!) nowych albumów o wycieczce do Field Museum. Być może nazbyt szczegółowo, ale jest to główne miejsce przechowywania wspomnień, więc może rozwlekłość można uzasadnić.
T w międzyczasie pojechał sobie na małą wycieczkę pod wiatrak w Batavii, skąd przywiózł trzyzdjęciowy reportaż.

Potem czytałam conieco... "Dobrą panią" Orzeszkowej oraz opowiadanie "Desiree's Baby" autorstwa Kate Chopin, podesłane z zapytaniem przez Violettę. Wieczorem nie mogłam zasnąć i zabrałam się jeszcze za "Przebudzenie" w Polskiej Bibliotece Internetowej. Może czytanie dzieła pod takim tytułem przeciwdziała zasypianiu?
Podłubałam też trochę w papierze. Album z wycieczki jest w zasadzie gotowy na przyjęcie zdjęć. Jest zmięty i jaskrawo kolorowy, bo w takich właśnie barwach wyobrażam sobie kraje, do których się wybieramy. Zmiętość zaś ma się kojarzyć z podróżowaniem i konieczna była ze względu na technikę farbowania kartek.

I jeszcze na koniec kilka wczorajszych ateciaków. Dostałam też ostatnio kilka nowych, ale zdjęcie chyba dopiero jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz