piątek, 2 listopada 2007

historycznie... i nic o papierze

Znalazłam niedawno bardzo miłą stronkę – wieści archeologiczne z różnych stron świata. Jakież to wszystko ciekawe!
Historię odkryłam na nowo, można powiedzieć, kilka lat temu, kiedy zaczęliśmy z T wędrować po świecie, czytać i rozmawiać na historyczne tematy. W liceum miałam pecha i trafiła mi się koszmarna nauczycielka, dla której poznawanie historii polegało na ryciu na pamięć podręcznika i im bliżej ktoś był w swojej odpowiedzi oryginału, tym wyższą ocenę dostawał. Zero myślenia, zero zaciekawienia tematem. Zresztą jej „wykłady” polegały na czytaniu kątem oka tekstu z książki i wszyscy udawali, że tego nie widzą i że pani taka mądra. Brrrr. Ale to może w ogóle problem ustawienia programu szkolnego – pójście na ilość, a nie na jakość. I TAK człowiek zapomni 95% z tego, co w panice zarył przed odpowiedzią czy klasówką, więc jest to strata czasu i mózgu na skalę... historyczną. Mniej materiału bym proponowała, mniej szczegółowo tę całość – a za to zakopać się z większą wyobraźnią w wybrane wątki. Żeby to miało znaczenie, żeby przemówiło do przynajmniej niektórych uczniów.
Wracając do tematu... tyyyyyle jest miejsc wartych zauważenia! Niekoniecznie chodzi o struktury, które zawróciły prąd historii, typu kościół w Wittenberdze, albo budowle wielkie jak egipskie piramidy... ale wszędzie dookoła są ciekawostki. Dlatego raduje mnie wielce fakt, że w Hameryce są historic/historical* markers, dla których nie znaleźliśmy jeszcze zgrabnego określenia po polsku. [wikipedia katalog 1 katalog 2 z fajną grafiką mapową] Chodzi o to, że jedzie sobie człowiek drogą, aż tu widzi znak „Za pół mili jest historical marker”. Zjeżdża na pętelkę koło jezdni, czyta tablicę i dowiaduje się, że tu przykładowo była jedna z pierwszych „europejskich” osad w okolicy, założona przez przybyszy z Holandii. I wyobraża sobie, jak by to było: mieszkam sobie w Niderlandach, jestem młodym facetem, może cienko przędę, dowiaduję się, że można popłynąć do Ameryki – o której nie wiem prawie nic. Rozdają tam jednak ziemię za darmo – pod warunkiem, że człowiek się tam dwa czy trzy lata utrzyma. A co tam, myślę sobie, umiem budować domki z bali i mnóstwo innych rzeczy, jakoś sobie poradzę. Jadę, biorę żonę! Zawożą nas do Nebraski, okazuje się, że ziemia owszem dobra, ale w całej okolicy nie ma ani jednego drzewa, z którego można zbudować dom. Co robię? Zaciskam ząbki, ciupię darń i buduję darniowy domek!
I tak można w nieskończoność. Uwielbiam wyobrażać sobie, jak to musiało być na samym początku, kiedy były tylko trawska, bagna, lasy... A teraz człowiek przybywa i ma wszystko na wyciągnięcie ręki.
Trochę wedle tego samego tematu, poznawania świata – kilka ładnych zdjęć polskich gór, przysłanych przez Martę.


*najwyraźniej używa się tu obu słów, choć nie do końca zgadza się to z naukami, jakie wpajano mi w szkole...

Brak komentarzy: