poniedziałek, 8 października 2007

sprawozdanie weekendowe

Upał jest wybitnie niepaździernikowy – kto to widział, żeby chodzić w najbardziej letnich ciuchach i jeszcze ociekać potem? Maraton się wczoraj odbył w Chicago – podobno trochę odwołany, określano go słowem cancelled, ale jednak było przerwanie wstęgi na finiszu i każdy, kto doczołgał się do mety, dostał zgrabny kwadratowy medal. Wiemy, bo byliśmy wczoraj w Chicago. Jeden maratończyk zmarł, troje jest w szpitalu w stanie krytycznym, kilkuset zebrały z trasy karetki... Myślę sobie, że jeśli ktoś czuje, że słabnie, a upał i wilgoć biją wszelkie rekordy (temperatura była wczoraj 20 stopni wyższa, niż średnia statystyczna na 7 października) – to już wcześniej mógłby się zorientować, że coś nie tak, że trzeba sobie dać na spocznij, a nie maltretować ciało, aż znajdzie się w stanie krytycznym?
My zaś powędrowaliśmy sobie Michigan Avenue od parku Millennium, po czym wsiedliśmy w „trojlebus” na Navy Pier. Tam właśnie oglądaliśmy w IMAXie film o prehistorycznych morskich potworach. 3D! Wrażenie jest niesamowite, kiedy ogromniaste zębacze suną prosto na człowieka, albo kiedy wali się na widza sterta kamieni odpalona dynamitem.
Większość akcji dzieje się w stanie Kansas. Do tej pory uważaliśmy, że w Kansas są jedynie tornada i Mały Domek na Prerii, a tu grzebnęłam w necie i okazuje się, że mają tam kilka jeszcze innych ciekawych rzeczy:
- wąwozy lessowe Arikaree Breaks
- ogromniastą kulę sznurka
- największą koparę świata
- wielgachną studnię
- Cosmosphere z największą kolekcją ruskich eksponatów kosmicznych poza Moskwą – muzeum ustępujące jedynie Air and Space Museum w Waszyngtonie, w Smithsonian
- kopalnię soli – niby zna się Wieliczkę, ale każda kopalnia to rarytas - zwiedza się je tylko w trzech krajach: w Polsce, w Austrii i tu
- Monument Rocks – ciekawe formacje skalne, gdzie odkopano rzeczone potwory morskie
- obszary chronione z wielgaśnymi preriami
- pamiątki po Indianach.
Patrz strona o ośmiu cudach Kansas. Tak, że można jechać i zwiedzać.
Poniżej mamy zaś conieco zdjęć z wczorajszej przechadzki (więcej w bieżących fotkach wycieczkowych).

Niebieska linia kolejki - z lotniska O'Hare do Downtown - sunie czasem wysoko, można zaglądać do mieszkań :) Fotka pstryknięta przez pociągową szybę, ale kolorki wyszły nader intensywne!

Navy Pier - Ferris Wheel. Można fotografować bez końca.

Latarenka na Navy Pier.

Miejskie dekoracje - moda na klombach.

Zapada zmierzch - czubek jednego z budynków przy Daley Plaza.

Poza tym przedzieram się w domu przez sterty wszystkiego w moim niby-studio. Cel jest taki, żeby przenieść wszystko w ten jeden kąt, wokół stołu. Po pierwsze - ileż miejsca mogą zajmować krafty. Po drugie - kanapa przy stole "granitowym" cieszy się dość sporym popytem, więc nie zawsze poręcznie jest się na nią pchać z kraftowaniem. Po trzecie - siedzenie na dłuższą metę na kanapie i zginanie się w kierunku stołu nie jest najlepszą pozycją dla organizmu. Jeszcze mi się żylaki porobią i co wtedy?
Jedyny kłopot jest taki, że w mojej części pomieszczenia w kształcie L nie ma za bardzo przepływu powietrza... w lecie panuje tam więc upał nad upały, a w zimie znowu ręce grabieją. Trzeba będzie może zaopatrzyć się w dodatkowy sprzęt typu wiatrak i grzaczyk, odpowiednio do pory roku.
No i nie da się ukryć, że nie wszystko jest mi tam potrzebne... spakowałam już dwie reklamówki papierzysków do wyrzucenia, więc jestem chyba na dobrej drodze do odgracenia :)
PS. Mam jeszcze nowy eksponat do listy pongliszowej: dewoł. Kto zgadnie, co to takiego?

Brak komentarzy: