wtorek, 25 września 2007

tu pilot, tam kierowca

Jeszcześmy nie ochłonęli po atrakcjach związanych z niedzielnym lataniem, a tu dziś odbyła się kolejna przygoda: Pisklak zdawał na prawo jazdy. Przygoda zaczęła się z miesiąc temu, kiedy to zdał teorię i uzyskał tzw. permit, czyli pozwolenie na jazdę z pilnowaczem. Test teoretyczny zaliczył nie mając nawet w ręce broszurki z regułami jazdy; jak sobie pomyślę, ile się człowiek w Polsce nawkuwał różnych bzdur, zupełnie niepotrzebnych do prowadzenia samochodu - nie czarujmy się, że przeciętny kierowca będzie cokolwiek pamiętał z mechaniki, albo długość asfaltu, która zasługuje na nazwanie drogi twardą itd. Tutaj największy nacisk kładzie się chyba w teorii na alkohol, że nie wolno mieć ponad 0,08 promila (a nie 0,8 jak wymądrzają się niektórzy na forach.) Znaki są raczej nieliczne i łopatologiczne, mechaniki nie ma wcale. Paradoksalnie - chyba statystycznie jest bezpieczniej na drogach.
Tak więc Pisklak pojeździł kilka godzin impalą z Tomkiem, a wczoraj wieczorem wzięliśmy kobalta na spacer, jako że kobaltem właśnie miał zdawać. Na początku jechał trochę nieśmiało - nowy pojazd, ciemności, ale potem szło coraz lepiej. Trenowaliśmy parkowanie między butelką a śmieciem, jazdę tyłem i inne takie, przejechaliśmy koło 35 km po drogach rozmaitych. Dziwnie się czułam jako instruktor-marudziciel i wytykacz ewentualnych niedociągnięć :).
Dziś rano udaliśmy się do Cicero zdawać - do Driving Facility prowadzi najbardziej chyba wertepiasta droga w całym stanie. Młody ustawił się w ogonku, a ja zasiadłam z książką na schodach. Myślałam, że w ogóle nie będę potrzebna, a tu okazało się, że musiałam się zaprezentować na dowód, że Pisklak sam się na ten egzamin nie dostarczył (gdyż byłoby to nielegalne). Tak, że wystąpiłam nader oficjalnie jako step-mother :).
Zdawanie jako takie poszło szybko i bezproblemowo, Pisklak uzyskał plastik, który w drodze powrotnej nieustannie analizował i co kilka minut zgłaszał, że ma prawo jazdy... było nie było, spory krok "w życiu młodego człowieka", choć zaliczony bez większego wysiłku. Teraz trzeba będzie go dopisać do ubezpieczenia któregoś auta i... ćwiczyć dalej, bo T zapowiedział, że samego go nigdzie nie puści, dopóki nie będzie miał pewności, że P nie stanowi zagrożenia dla siebie i innych.
A, jestem jakoś tam dumna, że P sobie poradził :D

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Gratulacje dla Pisklaka! :)
Już niedługo będziesz zwolniona z dowożenia go gdziekolwiek - choć sklep papierowy to była niezła "rekompensata" za wyjazd do marketu ;)

kasia | szkieuka pisze...

Na razie Pisklak bardzo duzo chodzi po okolicy, ewentualnie wozi sie na rowerze (pomaranczowym, rzecz jasna). Lubi chodzic, wiec niewykluczone, ze dalej bedzie wedrowal na piechty... tylko czasem, jak sie wybiera gdzies dalej, to do tej pory trzeba bylo organizowac szofera. A teraz sie bedzie mogl sam dostarczyc :)