Wczoraj po pracy miałam wyjątkową ilość załatwień – aż sześć. Najprzyjemniejsze były dwa ostatnie, gdyż wiązały się z papierem (choć przystanek numer jeden, wpłata pieniążków do banku, też był niczego sobie). Powędrowałam sobie do Archivers, głównie ze względu na kupony zniżkowo-darmowe, które można wykorzystać tylko do końca sierpnia. Koniec sierpnia tuż-tuż – jak to zleciało!
Chciałam grzebnąć conieco w wycinarkach – wypatrzyłam w pewnej książce ciekawe wzorki robione ze sprężynek. Takoż i zakupiłam dziurkacz produkujący sprężynkowe kształty, jak również listek i tulipanki. Na listek mam pomysł jesienny, a tulipanek jest na tyle abstrakcyjny, że przyda się w różnych kontekstach. Wypróbowałam nowe zabawki dziś rano, robiąc przymiarki do kartki urodzinowej dla Lindy, zainspirowanej kolorystyką jej salonu.
Przystanek numer sześć stanowiła biblioteka, gdzie oddałam stertę cedeczek, a za to wypożyczyłam kupkę czasopism kraftowych. Mam czasem potrzebę pogrzebania sobie w takich w sposób wypoczynkowy, bo w końcu nie wymaga to wielkiego zaangażowania intelektualnego.
Wieczorkem obejrzeliśmy film „Pachnidło” – jest ciemny, nieprzyjemny, ale przez pierwsze trzy czwarte zaciekawia, nie daje się oderwać od ekranu. Niestety, kiedy dojeżdża do punktu kulminacyjnego, rozwiązanie jest strasznie głupie i rozwolnione. Nie wiem, czy może jest to obliczone na wielkie zaskoczenie widza spodziewającego się kary dla mordulca, czy po prostu skończyły się pomysły... i w filmie, i w książce, a podobno to klasyka. Nie wspominając o tym, że założenie, na którym opiera się ta historia, to bzdura, a wygląda, jakby chciała uchodzić za rzeczywistą możliwość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz