poniedziałek, 27 sierpnia 2007

leniwy weekend

Weekend raczej leniwy. Nie mogę się wydostać z trybu wakacyjnego, częściowo chyba dlatego, że nie ma stałego rytmu w sensie wstać – praca – obiad – czynności domowe – spać. Wróciły lekcje – nawet mi się udało uzyskać kilka zdań od dzieciaków. Niekoniecznie były to zdania mądre czy praktyczne, np. „Ile kosztuje niebieskie oko?”, ale na zajęciach w szkole mówili nam o nauczaniu za pomocą różowego słonia, czyli właśnie zaskakujących zestawień. Bo o szarym słoniu każdy wie.
Rodzice chcą więcej zdań, więc będę musiała nieco zmienić podejście. Wymyśliłam, że będę im zadawać zadania – ustne, żeby powiedziały tacie-Polakowi jakieś tam zdanka. Przykładowo w środę będzie o końcówkach czasowników i będą musiały wymyślić zdania z lubię, lubisz i lubi. Po drugie – lekcje będą miały lepszą strukturę, to znaczy na koniec skupiamy się i powtarzamy to, czego się nauczyliśmy. Przewiduję kłopot, ale trudno.
W piątek obchodziliśmy urodziny T – zapodaliśmy mu certyfikat na pilotowanie samolotu nad Chicago. Takiego małego, jakiejś Cessny, zdaje się. Na wszelki wypadek leci też z nim Pisklak. W ramach urodzinowej kolacji odwiedziliśmy... Hooters.
Prąd wrócił, ale kablówki nie ma. Chłopaki trochę się nudzą, więc wrzucaliśmy jakieś DVD. Wieczorami odbywa się projekcja Zmienników. Baaardzo sympatyczny serial, choć trochę niekonsekwentny miejscami, np. Krashan czasem ledwie duka „proczim pan”, a w następnym odcinku wygłasza zdania wielokrotnie złożone ze slangiem i staropolszczyzną.
Pobawiłam się conieco papierem. Najsampierw przedstawiam kartkę urodzinową dla T – musiały być żyrafy, rzecz jasna. Oprócz tego papiery z Indii (nie-papierowe, o ile pamiętam, tylko szmatkowe). I żyrafowe ćwieki, które stały się natchnieniem do całego dziełka, i ząbki od R przyozdobione koralikami.
Dalej jest seria „Cztery pory roku” – znalazłam szkic w internecie i wykorzystałam go na sposób, który kojarzy mi się z witrażem. Najbardziej podoba mi się chyba wersja zimowa – niewykluczone, że powstanie kilka takich kartek na święta.



Na koniec jeszcze mała impresja w związku z konturówką. Zobaczyłam kiedyś dawno temu na forum RiO pracę z perlistymi kropeczkami i poinformowano mnie, że to właśnie jest konturówka. Po sobotniej lekcji poleciałam do sklepu kraftowego i pogrzebałam w farbkach – okazuje się, że taką przestrzenną farbę z dziubkiem można nabyć za niecałego dolara! Dla poćwiczenia napaćkałam perełki na częściach eksperymentalnym kartek christmasowych.

Dojrzewam do masy solnej. Zrobię sobie ciut-ciut, wysuszę, zobaczymy, co wyjdzie. Obawiałam się, że malowanie będzie kosztowne, ale we wspomnianym sklepie kraftowym widziałam, że akrylówki są po 50 centów od sztuki, więc inwestycja nie jest wielka. Muszę jeszcze wyczaić, jakim to lakierem się utrwala. Nie będę produkować nic wielkiego, bo nie bardzo widzę na razie zastosowanie.

Brak komentarzy: