Część 1. Jak Tomuś odkurzacz zestresował.
Ponieważ przyjazd Siostry w moim pojęciu zbliżony jest do wizyty komisji z Sanepidu (w sensie że Panowie mogą nie zauważyć pajęczyn przez kwartał albo dwa, natomiast kobieta widzi natychmiast, kiedy druga noga jest jeszcze za drzwiami), od kilku dni trwa intensywne pucowanie. Wczoraj przyszła kolej na odkurzacz, który się w pewnym momencie wziął i wyłączył. Nagłą zapaść przypisaliśmy przepracowaniu – w powietrzu było 98% wilgotności! (Tu zrobię dygresję, iż dopiero niedawno mnie oświeciło, że nie oznacza to, że w otoczeniu jest 98% wody, tylko że jest to 98% wody, jaka w ogóle może się zmieścić w powietrzu. Coś w rodzaju roztworu niemal-nasyconego.)
Odczekaliśmy z dwadzieścia minut, żeby się machina schłodziła, wyjęliśmy kłaki ze zbiornika – nic to jednak nie pomogło. Na koniec T zaczął mówić, że wytaszczy odkurzacz na śmietnik, a z garażu przyniesie drugi. Oponowałam conieco, bom chomik, żeby jeszcze ten obecny schować na jakiś czas, może się sam naprawi. Aliści Tomasz nalegał na śmietnik, bo inaczej musiałby tachać ustrojstwo do garażu i to po przyprostokątnych, a nie na przełaj po przeciwprostokątnej, bo do otwarcia garażu konieczny był klikacz znajdujący się obecnie w samochodzie, na oddalonym czubku trójkąta.
Na koniec ozwał się do odkurzacza w te słowa: „no dobra, masz ostatnią szansę! Inaczej wiesz, co cię czeka!” Włączył... nie minęły dwie sekundy, jak w maszynie zadrżały wszystkie trybka, zaświeciło, zabrzęczało – i działa! Nie po raz pierwszy stwierdzam, że mam naprawdę niezwykłego Małżonka. Pod wieloma względami.
Część 2. Jak Kasia do I-Passa dzwoniła.
Taka piękna pogoda, słoneczko, niebieskie niebo, lekki wietrzyk, temperatura i wilgotność w sam raz. Aż dziwne, że dziś akurat musiał przypaść Dzień Kołka. Zacytuję tylko jedno wydarzonko z kilku.
Otóż zmiana auta wymaga zmiany informacji o pojeździe w bazie danych związanej z I-Passem – pudełeczkiem-nadajnikiem, dzięki któremu przez bramki na autostradzie można przelatywać bez zatrzymania i za pół ceny, bo opłaty pobierają się same. Chciałam dokonać zmiany w internecie, ale okazało się, że od czasu nabycia I-Passa zmieniłam prawo jazdy i mam teraz inny numer, więc się nie zaloguję. Dzwonię zatem rankiem wczesnym do I-Passa.
K: Hi, I would like to change the car associated with my I-Pass.
Pani: Sorry, what do you need to do?
K: I would like to change the car associated with my I-Pass.
Pani: I don’t understand, what do you mean?
K: I have a new car, so I think it needs to be updated in your database.
Pani: Could you please repeat it? I still don’t know what you mean.
K: I had a black neon, I don’t have it any more, now I drive a new car.
Pani: Aaaaa! You need to update your vehicle information!
Zgłupiałam troszkę, bo zdawało mi się, że dokładnie to samo mówiłam. No ale nic, zapodałam wszystkie dane, pani zmieniła jeszcze nazwisko i numer prawa jazdy. Wchodzę następnie do internetu, patrzę – a tu wypisane, że mój pojazd to Colbalt! Jeśli ktoś pracuje w miejscu, które cały czas ma do czynienia z samochodami, to chyba powinien wiedzieć, jak się pisze „cobalt” – tym bardziej, że jest to słowo również ze zwykłego języka, a na dodatek w tiwi była sterta reklam o tym modelu! Moje towarzyszki z redakcyjnego kurnika od razu się zaczęły śmiać z tej wymiany zdań. Mówię, że czasem zdaje mi się, że mój angielski jest do chrzanu, skoro ktoś mnie aż tak nie rozumie. Kurnik potwierdził jednak, że jestem całkowicie zrozumiała.
A Pani w I-Passie na pewno nie była imigrantką; miała jednak charakterystyczny, BARWNY akcent i chyba dość ograniczone umiejętności kojarzenia. I jeśli się dzwoni i nie trafi na określone wyrażenie, które pani ma zauczone – „update vehicle information” – załatwienie czegokolwiek nastręcza trudności!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz