wtorek, 5 czerwca 2007

starość nie radość

Zgubiłam wczoraj mięso. Kupiłam w Sklepie Najbliższym wołowinkę na gulasz na dzisiaj, zabieram się za krojenie - ale nie ma co kroić! Kot? Tomuś? Na pewno nie Pisklak, bo on się trzyma z daleka od surowego mięsa. Gdzie mogłam zatem je zostawić? Do wyboru jest kilka możliwości: w sklepie nie wzięłam w kasie; zostawiłam w koszyku przy przekładaniu do auta - mało prawdopodobne. Zostało w aucie. Zostało przy pierwszych drzwiach, gdzie wybierałam pocztę ze skrzynki. Zostało przy drugich drzwiach, które zamiast zwykłej klamki mają obrotową i trzeba mieć całą wolną rękę do jej uruchomienia, co pociąga za sobą konieczność postawienia siat na podłodze. Mogło jeszcze być przy trzecich drzwiach - ale nie było.
Okazało się koniec końców, że mięsiwo ostało się w bagażniku. Nic mu się nie stało, bo nie minęło zaś tak wiele czasu. Stres jednak był.
Na pocieszenie okazało się, że dziś rano Betty zgubiła herbatę, którą sobie w domu zaparzyła w przenośnym kubku. Fakt, że Betty jest co najmniej 20 lat starsza ode mnie, ale potomstwo mamy w podobnym wieku, więc jakoś nam razem po drodze. Herbata się znalazła - była w domu przy drzwiach. Dostarczył ją wkrótce Andy, jej syn, który również u nas pracuje.
Na pocieszenie przyszły dziś kremiki lekko-przeciwzmarszczkowe, zamówione u Yves Rochera. Jeden do oczu, drugi do reszty pyska. Przyszła też szminka w kolorze takim, jakbym wczorajszą wołowinę zajadała na surowo i miała jej ślady na wargach. Tak bywa, jeśli się kolory widzi tylko w katalogu.
Tyle na temat starości. Zaraz, a o czym to ja miałam....

Brak komentarzy: