Dzień Kołka jest wtedy, kiedy człowiek musi się zmagać z głąbami. Od samego rana zaczęła się przygoda z pewnym grafikiem Iwanem, któren mimo swego imienia nie jest chyba imigrantem, bo po angielsku mówi lepiej ode mnie. Co nie oznacza MILEJ ode mnie, bo jest dość obcesowy i pyszczy ponad miarę. A w sumie nie bardzo wie, co robi, bo pozmieniał przykładowo rozwinięcia plików z tif nad tifcutout i przestały działać. Potem usiłował zapakować swoją reklamę na naszą stronę ftp i mu nie wychodziło, ale kołek słał wszystkie grafiki połączone z plikiem w Quarku – każdy osobno, zamiast spakować. Zrobił też plik pdf o nazwie „1.pdf”, co mnie rozwala, bo czasem przyślą ludzie coś takiego, nikomu nie powiedzą i nie wiadomo co to jest. A jeśli jeszcze plik jest popsuty, to nie ma sposobu, żeby wysyłacza o tym zawiadomić. Reklamy dalej nie ma, bo plik zrobił w Quarku 7, a my mamy 6.5, co jest wyraźnie napisane w instrukcjach. Musiałam dziś z tym ordynarnym Iwanem gadać, i to dwa razy, aż w końcu stwierdził, że wszystko zapakuje na dysk i nam przyśle. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Druga osoba mądrawa w redakcji – przysyła email z zapytaniem, jak zdobyć kod paskowy na tylną okładkę książki i kto to robi. Co nie byłoby niczym dziwnym, gdyby nie fakt, że nie dalej, niż dwa tygodnie temu z tą samą osobą była kilkudniowa wymiana emaili wyjaśniająca wszelkie zawiłości tego procesu!!! (Zawiłości polegające na tym, że trzeba mi po prostu podać cenę książki i numer ISBN. Koniec, kropka.)
Na pocieszenie podgoniłam wczoraj kilka stron w scrapbooku o wycieczce do Yellowstone – jesteśmy już na Diablej Górze. Nic jednak na razie nie prezentuję, bo wklejam na początek zdjęcia i większe pamiątki, a ozdóbki i drobiazgi będą przybywały w następnej fazie. A tu jeszcze cały Nowy Orlean czeka... bo mniejsze wycieczki, te jednodniowe, sobie już odpuściłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz