środa, 23 maja 2007

sideways

Tytuł nawiązuje do filmu „Sideways”, opowiadającego o degustacjach win między innymi. Takoż i mnie wczoraj przyszło uczestniczyć w degustacji w gronie niewielkim, bo sześcioosobowym, składającym się z kobietek z pracy. Lubię je wszystkie (no, prawie wszystkie...), w sumie było dość przyjemnie, ale szczególnie pod koniec nie mogłam przestać myśleć, że NIE NALEŻĘ. Nie należę do grupy osób, które za olbrzymią frajdę poczytują spędzenie dodatkowego (po targach) dnia w Kaliforni na degustacji win właśnie i posiedzeniu w spa. „A czy ktoś chciałby pojechać do Yosemite?” – zapytałam nieśmiało... Co ja poradzę na to, że należę raczej do poziomu ziemniaków z kwaśnym mlekiem, plecaka, turystycznych portek i taniego motelu – a nie kremu z homarów, obcasów od Manolo Blahnika i Sheratona? Może powinnam mieć wyższe aspiracje, postarać się trochę podnieść poziom, ale czy jest sens zmuszać się do tego?
Fajniej przecież jest być sobą, tym bardziej, że czas ucieka i zwyczajnie może go nie starczyć na to, co NAPRAWDĘ chcę/chcę w życiu robić – na Gwatemalę, Paryż, Peru i zielone chińskie doliny. Oraz Alaskę, nie należy zapominać o Alasce. Na papier, na fascynację światem i słowami.
Pocieszam się, że jeśli jestem dziwakiem, to jest nas dwoje, bo Tomek jest całkiem podobny :).
Degustacja sama w sobie była jednak miła – ciekawe jedzonka (chleb z oliwami smakowymi, sałatka, kozi ser (!) z migdałami, wspomniana zupa-krem, kanapeńki od szefa Jamesa z niemal surową wołowiną i chyba pesto, desery, gruszki). Sześć zamaskowanych win, trzy białe, trzy czerwone. Odsłonięcie osobowości trunków na koniec posiedzenia. I piękna kuchnia, granity, parkiety. I nastrojowa muzyka. L się niebywale stara i jej wychodzi, bez dwóch zdań.
- - -
Teraz będzie paragrafów kilka w odpowiedzi na komentarz Kasi sprzed kilku dni.
Kiedy tu przyjechałam, najbliższe grono znajomych Amerykanów było wręcz przeraźliwie niepodróżne. Orientowali się co do istnienia paszportów i wiz, ale mnie się w głowie nie mieściło, żeby wziąć dwa tygodnie urlopu i przesiedzieć je w domu, nie robiąc nic konkretnego. Potem jednak okazało się, że w amerykańskim narodzie jest tak, jak zapewne statystycznie na całym świecie: są osoby mobilne i stacjonarne. Redakcyjne małolaty śmigają to do NY, to do Kaliforni – przyznam jednak, że nie ma w pracy nikogo, kto tłukłby się po świecie tak jak my. Próbka do badań jest jednak na tyle niewielka, że na pewno nie można budować na niej teorii. W Utah, Kolorado czy innej Arizonie widzi się zwiedzaczy, nawet w porach niewakacyjnych – znaczy się, ludzie jeżdżą.
Można by tu napomknąć o znajomości języków – chyba statystycznie rzeczywiście mniej znają, aczkolwiek mam w pracy osoby mówiące biegle po niemiecku, francusku i hiszpańsku (każdy język osobno). Nie ma tu jednak potrzeby znania i zapewne dlatego nie ma takiego wielkiego nacisku na naukę. Dłuuuugi temat.
Kolejna myśl – wkurza mnie, jeśli ktoś rzuca hasło typu „Amerykanie to kołki, nie wiedzą nawet, gdzie jest Polska.” A czy przeciętny Polak wie, gdzie jest Gwatemala? Albo jak daleko jest z Nowego Jorku do Kolorado? Bo to mniej więcej taka skala wartości i ważności.
Podróże w okresie świąt mnie też niepokoją, dlatego w okolicach Wigilii i Dziękczynienia raczej się nigdzie nie wybieraliśmy. Jedyna niemiła niespodzianka spotkała nas w zeszłym roku podczas długiego weekendu związanego z Labor Day (wrzesień), kiedy to wybraliśmy się bez żadnych rezerwacji do Minneapolis i nie mogliśmy przez godzinę czy dwie znaleźć noclegu. Widać niczego nas to jednak nie nauczyło, bo nad Niagarę też nic nie zaklepaliśmy. Będzie Wielka Improwizacja :).
- - -
Ilustracji nie ma, bo dopiero dzisiaj rano zaczęłam następny pomysł, ale niestety nie mój własny najwłaśniejszy, tylko zainspirowany zakładkami pokazanymi na forum Rękodzieło i Ozdoby. Zobaczymy, co mi z tego wyjdzie :) Przeprosiłam się w każdym razie z akwarelkami i z pewną taką nieśmiałością conieco pomalowałam, choć się na malowaniu nie znam. Co najwyżej ścian. A propos (że też mi się dzisiaj tak wszystko ze wszystkim łączy...) W nagrodę za dobre wyniki cała redakcja dostała dwa dni wolnego, 5 i 6 lipca, co w połączeniu z przysługującym nam czwartym daje taki długi weekend, że chyba zapomnę, jak się pracuje. I będę w te dni malować łazienkę oraz sprzątać, bo zaraz potem przyjeżdża inspekcja w postaci Marcelego!

3 komentarze:

marikodzi pisze...

Bardzo ciekawie piszesz Kasiu i cieszę się że jesteś już na blogspocie, będzie można swobodnie "pogadać" :):):)

kasia | szkieuka pisze...

tez sie ciesze - bo wstawianie tutaj postow przebiega o wieeeeele latwiej, niz w GoLive czy FrontPage. Co prawda pisze i tak w Wordzie, bo mi polskie znaki nawalaja w blogspocie, ale to nic nie szkodzi.

marikodzi pisze...

mnie najbardziej wkurzało, jak przy każdym wpisaniu "ś" publikował mi się post , ale teraz to jakoś samorzutnie zniknęło :P