Odwiązałam się dziś na fejzbuku od śledzenia pewnej osoby, co zdarza mi się baaaardzo rzadko. Z raz albo dwa w ogóle się odprzyjaźniłam (ze względu na wulgaryzmy na tablicy i ogólną niezgodność charakterów), odśledzenie miało miejsce też pierwszy albo drugi raz. Powód? Przebrała się miarka infografik o zdrowotności. Patrzeć już nie mogę na wieści o zbawiennych skutkach spożywania oleju kokosowego, o alkalicznym stylu życia, odkwaszaniu organizmu, piciu zmiksowanych warzyw o podejrzanej kolorystyce, naciskaniu na palec, żeby poprawić wzrok i takich tam. Część porad jest oczywiście jak najbardziej rozsądna, ale jeśli ktoś pakuje sobie na tablicę po kilkanaście takich obrazków dziennie, to sorki, ale straciłam cierpliwość. Tym bardziej, że osoba w swoich postach tworzy chcący bądź niechcący wrażenie "o, patrzcie, jestem lepsza od was wszystkich, bo zajadam mielony szpinak i kotlety z buraków, a wy nie, ha!"
Infografiki przywaliły mnie do tego stopnia, że śniło mi się, iż wylądowałam w gabinecie jakiejś takiej mega-zdrowotnej pańci-doradczyni, z którego chciałam od razu wyjść, ale pani powiedziała, że guzik - muszę zapłacić za "wizytę" i to jakąś wielką kwotę. Dałam grosze, wykręcając się, że więcej nie mam, a zarazem trzymając mentalne kciuki za to, żeby zdrowotna nie dojrzała w portmonetce kart kredytowych.
I właściwie mi się udało, tylko że jakoby za karę narosło mi rzeczy do zabrania, które nijak się nie chciały pomieścić do toreb, jakie byłam w stanie zabrać. To też powracający motyw senny, jak opisywany wcześniej fortepian. Nie wiem nawet, jak się to pakowanie skończyło, może po prostu się obudziłam. Miau dba, żebyśmy za długo nie spali.
Tak więc ilość infografik ukróciłam, żeby mi się już oleje kokosowe nie śniły po nocach.
W domciu zaś trwają zajęcia stoczniowe - prawie że skończyłam elementy na jutrzejszą szkółkę. Jeszcze tylko pozostało sporądzić ławeczki do łódek i pociąć pianki modelarskie na prostokąty, żeby każdy mógł sobie zrobić swoje Morze Galilejskie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz