Już niemal kończymy sprawozdanie z wycieczki nad Jezioro Górne - dziś przedostatni odcinek, traktujący o śladach przemysłu górniczego, który swego czasu przeżywał tam złote lata.
Ostatni szyb w okolicy. |
Zegar słoneczny, na którym godziny zaznaczone są odwiertami z okolicznych kopalni. |
Piękna gleba z okolic szybu. |
Kamienne koronki na odwiertach. |
Visitor Center z modelem górnika i ciekawymi eksponatami na temat. |
Przydrożna niespodzianka - pomnik zawodów, które "zbudowały" okoliczną społeczność. |
Myślę, że wpisałam się kolorystycznie w górniczy mural :) |
A tu podszywam się pod Indianina, jednego z największych na świecie. |
Jeśli chodzi o nowinki tłumaczeniowe, zaplątałam się nieoczekiwanie w podejście do autorytetu czyli Autora mojej książki. Do tej pory kontaktowałam się z asystentką, która zawsze zaczynała od "Dear Kasia", więc nabrałam przekonania, że oni tam bardzo oficjalni są. Aż tu wpadła w skrzynkę notka - bo listem bym nawet tego nie nazwała - od samego Autora, jak ze smartfona, bo krótko, rzeczowo i bardzo nieoficjalnie, żadne tam "Dear".
No i co ja miałam zrobić? W jakim tonie odpisać? Gościowi, który ma na koncie doktorat z nauk politycznych, stertę publikacji, w tym 23 książki, a także wykłady, wywiady w radiach i telewizjach, pracę w ważnych organizacjach i kampanii prezydenckiej, a kontrakt przysyła na papierze z listą senatorów i reprezentantów, z którymi współpracuje? No przecież nie zacznę od "Hi Jimmy", mimo że sama całym sercem jestem za nieformalnymi układami międzyludzkimi, o ile zachowuje się przy tym szacunek. Nadmiar sztywności utrudnia zwykle pracę.
"Dear Dr. Fischer" to chyba z kolei przegięcie w drugą stronę. Mordowałam się z tym zapewne ponad miarę (T jak zwykle rzuciłby z ukraińska "e, preżiwasz"), kiszki mi się skręcały, a rozum na koniec wyrzucił "Hello Dr. Fischer", czyli rozwiązanie - mam nadzieję - nie nadmiernie formalne, a jednocześnie nie spoufalające się. Bo mój życiorys jest o wieeeele cieńszy :)
Liścik zaś wyliczał kilka miejsc, w których tłumacz się trochę zawiesił, bo chyba były niejasności. Czyli ośmielam się wytykać niedociągnięcia, nazywane oczywiście dyplomatycznie "punktami do przedyskutowania". Mam nadzieję, że Pan Autor nie weźmie tego do siebie, a jeszcze lepiej by było, gdyby te punkty potraktował jako potwierdzenie dokładności pracy tłumacza :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz