piątek, 18 października 2013

1381. dzień dobrych wiadomości

Po kilku wyczerpujących tygodniach nastał dzień meteorologicznie pochmurny, ale w duszy jasny i słoneczny. Zakończyła się wreszcie wczoraj procedura zakupu mieszkania dla Pisklaka - półtoragodzinną wizytą w odnośnym urzędzie, postawieniem kilku tuzinów podpisów i gadkami-szmatkami o wszystkim. Rejent podsuwał nam kolejne kartki i wyjaśniał co jest co (zdaje się, że to mój czwarty raz, więc nawet zaczynam się trochę orientować :), reszta zespołu powyciagała smartfony i chwaliła się dziećmi, psami i co tam miała.

Kiedy wszystkie papiery poszły, bank się trochę zaciął i zaczynało brakować tematów. Na szczęście obecny był Szczwany Lis, czyli reprezentant pożyczkodawcy, więc pchnął SMSa w znanym sobie kierunku i wnet urzędniczka z sąsiedniego pomieszczenia zawołała "We've got funding", co jest najbardziej kluczowym momentem wielomiesięcznego procesu.

Prawie nikt nie zwrócił jednak na to uwagi, jako że omawiano właśnie wyczyny potomstwa w różnych sportach szkolnych i jak można uzyskać dotacje na studia, jeśli się ma sportowe wyczyny.

Po wyjściu z biura dokonałyśmy z agentką typowego tubylczego huga, a także - nie bacząc na nasz wiek, który do kupy dobiegałby pewnie setki - pozwoliłyśmy sobie na ogłuszający pisk, niczym nastolatki na koncercie idola tychże.

Dziś rano nie wiedziałam, co ze sobą zrobić - była już jedenasta, a tu ani telefonów z banku, ani emaili od adwokata, ani żadnych formularzy... Zrozpaczona tą pustką napisałam email do Szczwanego.

Dodatkowo rano spotkałam na parkingu Panią z Dołu, która właśnie dwa tygodnie skończyła chemioterapię i mówi, że wszystko idzie ku dobremu. Nie obyło się bez dwóch hugów.

Potem koleżanka w pracy, która się przeprowadza, oznajmiła radośnie, że znalazła ludzi do pomocy w przeprowadzce.

Potem inna koleżanka, ta, która mówi po hebrajsku, opowiadała o swojej przygodzie z Izraelem.

Potem jeszcze Mike, który właśnie wrócił z Kolorado i Utah, opowiadał o tamtejszych krajobrazach i nawet pokazywał zdjęcia. Na smartfonie, rzecz jasna.

I czuję się ogólnie, jakby ktoś zdjął mi z pleców wór kartofli, jaki targałam od dłuższego czasu. Pięknie jest tak odetchnąć po długotrwałym wysiłku i przekierować się na coś nowego.

1 komentarz:

Mrouh pisze...

hugnięty dzień to był. Trzeba ustanowic jakies prywatne swieto do obchodzenia na kolejne lata na pamiatke tej ulgi na sercu:-) teraz już mozna zyc swoim rytmem i kazdy na swoim miejscu:-)