Dzień zaczął się, jak zwykle, o świcie - na biwakach wstajemy jak tylko się zaczyna rozjaśniać, żeby jak najwcześniej zajechać w ciekawe miejsca i uniknąć tłumów. Poza tym - rano można trafić takie właśnie cudne obrazki:
Na moment zaglądamy do mapnika - przemieściliśmy się na południowy zachód, z grubsza w kierunku Bostonu.
W Salem zaczynamy dzień od morskiego historycznego miejsca narodowego (Salem Maritime National Historic Site) - od pozostałości wielkiego portu, niegdyś składającego się z wielu nabrzeży (pirsów?) wbijających się w morze. Dziś zostało ich jedynie kilka, przy niektórych cumują prywatne łodzie, a przy najdłuższym, półkilometrowym - replika osiemnastowiecznego żaglowca. Tak to wygląda z wysoka:
Na tablicach informacyjnych można zobaczyć, jak to miejsce wyglądało w czasach rozkwitu:
...a dziś w tym miejscu oglądamy Friendship of Salem:
Lubię sobie stanąć w danym miejscu i oglądać takie ilustracje - te ceglane budynki widoczne poniżej w tle nadal stoją, ale na miejscu beczek i mniejszych struktur jest jedynie trawnik i tablice z informacjami. Przymykam oczy, próbuję sobie wyobrazić, jak to było...
Gdybyśmy mieli czas, czytałabym wszystkie objaśnienia jak leci; im jestem starsza, tym większą czuję pazerność informacyjną, i na fakty, i na język. Z poniższego dowiaduję się, że istnieje słowo wharfage, pochodzące oczywiście od wharf - brzeg, nabrzeże, przystań. Pamiętam to słowo z przygotowań do egzaminu na studia, z działu rzeczowników o nieregularej liczbie mnogiej - wharves - ale widzę, że Merrian-Webster podaje również jako poprawną formę wharfs.
Osobny wpis językowy można by poświęcić na rozkminkę innych słów określających takie struktury - jetty, pier, levee, landing, quay, dock - ale to kiedy indziej. Wharfage z kolei to wedle dict.pl zespół nabrzeży albo wyposażenie nabrzeża, ale na poniższym cenniku chodzi chyba raczej o opłaty za przechowywanie towarów na nabrzeżu.
W Salem mieszkał też słynny dziewiętnastowieczny pisarz Nathaniel Hawthorne, autor Szkarłatnej litery.
Z nabrzeża powędrowaliśmy w stare miasto; po drodze zwróciło moją uwagę piękne ogrodzenie:
Oczywiście nie uszła naszej uwagi polska flaga, choć zupełnie, ale to zupełnie się jej tam nie spodziewaliśmy:
Pod flagą był polski sklep, a w nim takie na przykład mecyje:
Co kawałek napotyka się w Salem takie panie:
Nie spodziewaliśmy się też wielkiej ilości cegły - począwszy od muru Muzeum Piractwa, ozdobionego odnośnymi postaciami:
Ceglaność widać nawet z satelity - proszę uprzejmie zwrócić uwagę na rude uliczki...
...które z naszego punktu widzenia wyglądają tak:
Muszę przyznać, że troszkę się dziwnie czułam w tak jednostajnym otoczeniu - niby ten kolor jest bardzo ładny, ale taka ilość cegły jednak działa przytłaczająco, tym bardziej, że za następnym zakrętem ZNOWU wszędzie cegła. Zaczyna się odnosić wrażenie, że i niebo zaraz się pokryje czerwonymi kostkami.
I tyle na dziś - w kolejnym odcinku nadal będziemy zwiedzać Salem, ale od strony bardziej znanej, czyli czarownicowej.
PS. Odpowiedź na zagadkę z początku postu brzmi: 2800 kilometrów.
1 komentarz:
faktycznie, brak tylko ceglanych ludzików:-)
Prześlij komentarz