Najsampierw trzeba było wsadzić nos do Visitor Center - między innymi w celu zakupu mydełka w kształcie owcy, ale niestety mydełek nie było. Doszła za to nowa atrakcja: dojenie krowy. Mam nadzieję, że dzieciaki nie nabiorą sobie do głów, że krowa daje wodę :D
Tuż obok znajduje się pole kukurydzy. Farma dokonuje zbiorów korzystając z darmowej siły roboczej, która przy tym ma masę frajdy.
No i można zobaczyć z bliska KONIS!
Inną atrakcją był wiatrak, który tym razem kręcił się na dość silnym wietrze.
Wiatrak podłączony jest do małej budki...
...i porusza w niej pompą, z której woda płynie najpierw do innej budku, do zbiornika, gdzie dawniej chłodzono bańki z mlekiem, a stamtąd - do kadzi na zewnątrz.
Oczywiście trzeba było odwiedzić owieczki.
I zajrzeć do KONIS - zastanawiałam się, skąd Ala wzięła akurat taką formę, ale to chyba nie jest od dopełniacza "koni" z angielską końcówką, tylko z nazbyt zmiękczonego "ń", czyli "koni" stanowiłoby mianownik w liczbie pojedynczej. No i KONIS robi się oczywiste.
Przyniosłyśmy do domu troche skarbów - przede wszystkim "mapę"; Ala ma dogłębnie przyswojone (i bardzo słusznie), że jak się gdzieś jedzie, to trzeba się rozejrzeć za mapą. Babcia też tak ma :)
I jeszcze był kot, i zwiedzanie starego domu, i kurnik, i analiza uli, i krowy na pastwisku... niestety, zagapiłam się ciut ze zdjęciami, bo spotkałyśmy na farmie znajomych i trzeba było podzielić uwagę na więcej części.
Znaleziska botaniczne trzeba było w domu pokroić, bo Ala ciekawa jest, co siedzi w środku takich różnych owocków.
Na przyszły tydzień, o ile pogoda zechce współpracować, wybierzemy się na Święto Jesieni do pobliskiej stadniny, gdzie będzie można jeździć na wozie z sianem. Przynajmniej tak sobie wyobrażam hayride.
Teraz jednak trzeba pędem nadrabiać to, czego się nie zdążyło wykonać w weekend :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz