sobota, 2 lutego 2013

1274. refleksje okołotłumaczeniowe

Tak sobie myślę, że rzadko powinniśmy w życiu używać słów takich jak zawsze, wszyscy, nigdy, nic, żaden. Bo czasem po prostu nie wiemy - na przykład nie jesteśmy w stanie tak na 100% powiedzieć, że w całym Wszechświecie Ziemia jest jedyną zamieszkałą planetą - bo zwyczajnie nie wiemy, ledwośmy wstawili stopę do wszechświatowego oceanu, no, może weszliśmy po kostki.

Albo trudno też powiedzieć z absolutnym przekonaniem, że Ziemia jest jedyną planetą we Wszechświecie, z której roztacza się tak wspaniały widok na inne ciała niebieskie, bo nic nam tego widoku nie przesłania, ani też nie wylądowaliśmy w jakiejś zakurzonej lokalizacji, gdzie noce nie miałyby ani jednej gwiazdy.

Czasem zaś - w dobrej wierze nawet - wrzuci się do jednego wora: wszystkie religie mają swoje święte księgi. A ponoć taki szintoizm nie ma.

A jeszcze kiedy indziej dane "słowo absolutne" nie jest wspomniane, ale zasugerowane. Dowiaduję się, że mycie rąk spowodowało spadek śmiertelności rodzących kobiet z 30% do 2%. Lecę więc grzebnąć choćby w wikipedii, bo jakże to możliwe, że co trzecia kobieta umierała?? Coś mi te dane wyglądają na zawyżone, ale przecież ekspertem nie jestem.

No i cóż tu mamy. Po pierwsze - nie w ogóle śmiertelność spadła, tylko śmiertelność na skutek gorączki połogowej, mającej bardzo prostą przyczynę - sekcje zwłok odbywane w tej samej klinice, a że mowa o XIX wieku, to rączek się nie myło i zarazę przenosiło. To pierwsza nieścisłość.

Druga - którą nie do końca rozumiem - to owe 30%. Dane mówią, że śmiertelność wynosiła ŚREDNIO 10% - range 5-30%. Czyli chyba te 30% to raczej w porywach, w ekstremalnych przypadkach? Więc zestawienie 30% zjeżdżających do 2% jest nieścisłe, dyplomatycznie się wyrażając.

I tak dalej. Zajmuję się właśnie dość długim (około 80 stron) tłumaczeniem, w którym autor szasta podobnymi określeniami może nazbyt zamaszyście. W dobrej wierze, rzecz jasna, starając się udowodnić swoje tezy (z którymi i ja chciałabym się zgadzać) - ale trochę chyba naciąga fakty, a że próbuje właśnie przeprowadzać dowody naukowo (czy też popularno-naukowo :), to takie uogólnienia są nie na miejscu.

Co teraz? Jako tłumacz powinnam po prostu jechać z koksem, co zwykle robię, stosując jako zasadę wersety z ostatniego rozdziału Apokalipsy św. Jana, bardzo dobre wytyczne dla tłumaczy:

"Każdemu, kto słucha słów proroctwa tej księgi: jeśliby ktoś do nich cokolwiek dołożył, Bóg mu dołoży plag zapisanych w tej księdze.
A jeśliby ktoś odjął co ze słów księgi tego proroctwa, to Bóg odejmie jego udział w drzewie życia i w Mieście Świętym - które są opisane w tej księdze."

Czuję się jednak w obowiązku poinformować gościa, który to tłumaczenie "zamówił", że nie ze wszystkim się zgadzam - i czasem jest to kwestia wiary, można się kłócić o pewne stwierdzenia, ale w niektórych przypadkach moje palce zmuszone są wystukiwać na klawiaturze rzeczy nieścisłe albo i całkiem nieprawdziwe. Poinformować - żeby z kolei nie wyszło, że to ja powymyślałam takie "fakty" na skutek nieścisłego tłumaczenia :)

A dla mnie samej lekcja na codzień - żeby uważać z użyciem absolutników, bo się często zwyczajnie nie wie, nie sięgnęło się wszędzie. Można powiedzieć, że zjadłam cały jogurt, że odkurzyłam wszystkie nasze książki, że nic nie zostało na kraftostole [boki zrywać z takiego "faktu" :D]

Można te wyrazy stosować do tego, co mamy na wyciągnięcie ręki. Ale jak wyjeżdżamy z nimi nieco dalej - robi się grząsko.

3 komentarze:

Agata pisze...

Kiedy następny wpis?

Oliwia pisze...

To jeden z lepszych blogów na blogspocie.

Licencja transportowa pisze...

Fajna strona, zobacz moją!