środa, 30 stycznia 2013

1272. na froncie kuchennym

Podjęłam przedwczoraj przygodę z rosołem. Aż wstyd się przyznać - nie gotowałam nigdy jeszcze, może dlatego, że sama za rosołem nie przepadam, a to ze względu na CIORY, czyli ugotowane w wywarze jarzyny, których pewna ilość lądowała nieuchronnie na naszych talerzach mimo bardzo starannego cedzenia przy nalewaniu.

Układałyśmy potem z siostrami wianuszki dookoła talerza, odławiając a to strzępek kapusty, a to selerowy słupek, a to korzeń pietruszy - a reszta nawet była całkiem, całkiem; najfajniejszy w rosole jest jednak makaron.

Mój rosołek gotowałam opierając się luźno na tym przepisie, ze świadomością, że jak mi taka kultowa zupa nie wyjdzie, to będę chyba musiała zawiesić działalność kulinarną i zapodać mrożony bigos (którego zresztą też nigdy nie robiłam).


Z wyglądu rosół nawet dość ładny, ale T zgłosił zażalenie, że to raczej bulion a nie rosół. Poleciałam guglać - no tak, chybam się za bardzo rozpędziła ze zdejmowaniem tłuszczu z powierzchni, mając oczywiście chwalebnie zdrowotne intencje... ale właśnie wyszedł chyba wywar taki-o, nietłusty. Oka za bardzo nie pływały.

No i mięsiwo się rozgotowało - może dlatego, że wołowina to właściwie była kość z niezbyt wielką ilością tkanki mięsnej, a gdyby to był kawał mięsa - albo głównie mięsa z dodatkiem kości - to by się tak nie stało? Zdumiałam się przy okazji, że rosół się gotuje aż tak długo - dwie godziny to ponoć minimum.

Tak, że to nie koniec eksperymentów rosołowych (tak przy okazji - wikipedia podaje ciekawą etymologię słowa rosół:

"Zupa pierwotnie powstawała jako efekt długotrwałego gotowania w wodzie mięsa, które w dawnych czasach było konserwowane przez zasolenie i wysuszenie. Wywar ten zwano rozsół (czy rozsol), skąd wywodzi się dzisiejsza nazwa."

A w tej chwili stygnie mi w miseczce południowozachodni chowder kukurydziany z innego przepisu... zupa chyba bardzo nie-polska, może się okazać nazbyt egzotyczna, a co za tym idzie jednorazowa: gotuje się raz, króliki doświadczalne zjadają i nie marudzą w zamian za moją obietnicę, że więcej ta potrawa na naszym stole się nie pojawi.

Na pocieszenie - coś, co mi się na pewno udało, czyli gofry z dżemami i cukrem pudrem :)


PS. Ciory, rzecz jasna, zostały ewakuowane z mojego rosołku najszybciej, jak tylko było to możliwe; wróciła jedynie posiekana marchewka :) Wielką miałam z tej przyczyny satysfakcję.

1 komentarz:

Natka pisze...

Rosołek wygląda niezmiernie smakowicie i wcale nie nietłusto:)!
Ja właśnie dzisiaj gotowałam na polecenie pewnej niemieckiej rodzinki rosół na piersiach drobiowych(!), tłuszcz pochodził tylko z łyżeczki dosypanego bulionu... Dodatkiem był ryż i wszyscy się nim zajadali...