T zgłosił zapotrzebowanie na karteczkę dziękującą, więc powstało takie dziełko, z bloczku zakupionego już dość dawno, którego ciągle mi szkoda... a przecież chodzi o to, żeby jednak zużywać, żeby kartki i miłe słowa szły w świat, żeby ludzie się uśmiechali... może by to było dobre postanowienie na nowy rok, żeby zużywać to, co zakiszone, rozsyłać, rozdawać.
A to druga kartka, niejako na zamówienie, ale bez określenia tematu - wiedziałam tylko, że dla kobitki po trzydziestce na urodziny. Nie wiem, czy trafiłam... bo wyszło może trochę artystycznie, może trochę nazbyt poważnie. Sama nie wiem, ale już poszło, więc - too late.
Wzór mi się jednak spodobał, zresztą nie pierwszy raz z niego korzystam, a i papierów hinduskich mam całe pudełko, więc zrobiłam już drugą, jeno się suszy. Papiery wspomniane być może nie są tak ściśle hinduskie, ale na pewno bardziej egzotyczne od zwykłych skrapowych, grube, chyba z bawełny, a nie z drewna? I mają piękne nadruki, i kupiłam je w postaci asortymentu, czyli multum ścinków. Lubię takie.
A że ostatnio wypisuję zawartość prezentową każdego dzieła, to i tu nadmienię, że niebieskie kryształki to donacja od koleżanki z pracy, przeprowadzającej się do Nowego Jorku i pozbywającej kraftklamotów. Wszak mieszkania na Manhattanie ponoć tycie, a drogie.
Zaś z całkiem innej beczki - Ala wciąga rano szklanicę mleka:
Odkryłyśmy również, że stemple na drewienkach znakomicie funkcjonują jako klocki - można budować wieże, że ho-ho!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz