Zgodnie z zapowiedzią chwalę się postępem prac w Gromadzienniku.
Po pierwsze - okładka, nic super specjalnego, bo zwyczajnie nie mam czasu się nad tym rozwodzić. Papier z wielkiego bloku, literki, guziki (o ile mnię pamięć nie myli, z niedawnego prezentu od Jamajki :), ważna cyferka 2, bo to drugi tom na rok 2012, pierwszy będzie później.
Pierwsza strona świetlistego wpisu; elementami łączącymi całą historyjkę były pieczątki z lampami i żyrandolami oraz miastowy szlaczek na dole strony, wyciachany dziurkaczem otrzymanym od T. W kieszonce zamieszkała karta z kolejki, a sama kieszonka to opakowanie z karty prezentowej od koleżanki z pracy. (Normalnie szczęściara ze mnie, tyle prezentów rozmaitych dostaję :) A, bo jeszcze tło to jaskrawiste papiery z kolejnego prezentu urodzinowego.
Strony o centrum, gdzie była makieta oraz wystawa o ewentualnych budynkach przyszłości - gdyby za mojego życia powstały takie krzywulce jak na załączonej ulotce, to byłabym w siódmym niebie!
W ramach tła - oprócz jaskrawców - występuje torebka z Panery, w której przynieśliśmy do domu niedokończony chleb. Mamy tu również papierowe taśmy świąteczne... ha, tym razem prezent gwiazdkowy :) I po prawej stronie szlaczek na górze - z koperty z kartki świątecznej.
Jeśli zwiedzamy witraże, to zwykle zdjęcia lądują na specjalnych, czarnych stronach. Mogą być obrysowane miedzianym markerem o charakterystycznym, chemicznym smrodku... a to już prezent, który kupiłam sama sobie :D
O, coś się pomieszało w zdjęciach - znowu torebka, ze zdjęciem Zupy w Chlebie, sponsorowanej przez koleżankę Sandy. Mniam.
No i na koniec jeszcze rozkładówka bez żadnych cudów, sam papier. I zero prezentów, choć wycieczki traktuję jako prezenty, które dajemy sami sobie.
A na weekend planujemy drugie podejście do orłów, bo pierwsze jakoś się rozmyło.
1 komentarz:
Świetny! genialnie wykonany :)
Prześlij komentarz