Intensywnie dość przebiegliśmy przez te ostatnie dni... najsampierw piekąc ciasteczka snowball with mini morsels, czyli takie kuleczki z czekoladowymi kropkami w środku. Nie od początku szło dobrze, bo powstała jakaś sucha mieszanka zamiast ciasta - dopiero kolejna analiza przepisu wykazała, że dałam o połowę za mało masła. Tak się pomylić! Na szczęście dało się jeszcze naprawić i ciasteczka wyszły całkiem fajnie.
Potem trzeba się było skupić na przygotowaniach do kiermaszu. Naostatniochwilizm nie został jeszcze, niestety, całkowicie ze mnie wypleniony (miewa się w sumie całkiem dobrze), więc jeszcze w sobotę o świcie pakowałam klamoty. Kiermasz zaś przebiegł znakomicie, okazuje się, że bez pięćdziesięciu torebeczek nie ma się co pokazywać, a i mogłoby być nawet o dziesięć czy dwadzieścia więcej. Kartki natomast szły tak sobie.
Oto widok ogólny sali przy luterańskim kościele, do którego należy redakcyjna funfelka:
Moje stanowisko, wraz z malowniczym orurowaniem w tle:
Szczegóły - skrzynka sprezentowana mi kiedyś przez koleżanki wystąpiła w roli staroświeckiego kufra:
Kolejny nowy element wystroju - pióropusz na kartki, jak to nazwał T:
No i oczywiście torebusie w roli głównej i centralnej:
A koło południa grała nam jeszcze orkiesta dęta z okolicznej wioski:
Ledwo się wróciło z kiermaszu i upitrasiło szybki obiad, trzeba było lecieć do polskiego kościółka, potem dziś rano do angielskiego, potem zaś zakupy świąteczne (bo skoro mają dopłynąć do PL na święta, to czas najwyższy montować paczki). I teraz skutek jest taki, że wszędzie stoi COŚ, pudełka, skrzynki, torby, a ja... siedzę i klepię posta :D Znikam zatem i ruszam ku sprzątaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz