...ale nastąpił moment serendipity – przez przypadek zrobiłam sobie zdjęcia w sporej rozdzielczości i kiedy je zaczęłam fotoszopować celem przygotowania na niniejszy blogasek, zobaczyłam takie coś (warto powiększyć!)
Wygląda toto jak oścista wełna z jakiegoś barana, albo innego zwirza, pofarbowana na szalone kolory... a to moja gaza, którą męczę od jakiegoś czasu, poddając moczeniu w substancjach mniej i bardziej przeznaczonych do szmatek. Powyższe odcienie powstały z barwników spożywczych, takich prosto z buteleczki kapanych na mokrą gazę. A oto karteczki, z których pochodzą te powiększenia, coby widać było skalę zjawiska :)
2 komentarze:
naprawdę jak zwierz! ale jaki tęczowy, szaleństwo! kartki wyszły dzięki kolorom i luzackiemu jeansowi oraz napisom nieco hippisowskie, radosne, swobodne- miodzio!
Aparat zadziałał jak mikroskop. Pamiętam moje zadziwienie, kiedy zobaczyłam pod mikroskopem kłaczek kurzu spod wersalki, przedstawiał podobnie niesamowity wygląd, tylko mniej kolorowy.
Prześlij komentarz