W Polszcze dostęp do ęternetu był tym razem marny, więc nie zawracałam sobie zbytnio głowy postami czy zdjęciami; poza tym sporo wędrowałam po świecie, odwiedzając rodzinę i znajomych, a także biorąc udział w wyprawach turystycznych. Zaliczyliśmy miniatury w Inwałdzie (nie spodziewałam się, że jest ich tam aż tyle!), pałac w Pszczynie razem z parkiem, zagrodą żubrów i skansenem, podziemia na krakowskim rynku oraz - bonusik niezwykle przyjemny - konkurs szopek pod Adasiem, który odbywa się w pierwszy czwartek grudnia.
Zdjęć jest oczywiście sporo, ale trzeba je jeszcze uporządkować.
Jeśli chodzi o sprawy kraftowe, to z Polski przyjechały różne różności. Chronologicznie rzecz biorąc, najsampierw czekało na mnie ślicznie pudełko od Enthii z wymiany zapałczanej - dziękuję bardzo, zarazem przepraszając za ogromne opóźnienie w prezentacji :) Oto pudełeczko i jego zawartość:
Następnie przybyły papiery od Koleżanki Mrouh, mojej agentki do spraw zakupu papierów ILSowych na terenie Starego Kraju. Zmacałam sobie wreszcie te słynne papiery i jestem pod wrażeniem, zastanawiając się oczywiście, jak ja to potnę, bo takie ładne :) W paczce byly tez guziki, na czele z pieknym drzewem:
Podostawałam też od ludków prezenta - papier, karton i mazidla kraklowe, więc kroją się eksperymenty.
Moje zakupy były zaś raczej skromne, bo zdawałam sobie sprawę, że trzeba będzie to wszystko przeciągnąć na drugą stronę wody: pudełeczko masy papierowej, metaliczne farbki, kredki bambino (ach, te wspomienia), malutka paczka kłaków do filcowania, ciut guzików, serwetki, jeden papier ryżowy oraz zestaw pieczątek w sklepie TuLuz:
Po powrocie czekała na mnie w domu sterta niespodzianek przygotowana przez T. Zmuszona jestem ponownie zapodać pean na cześć mojego małżonka, bo nie dość, że można zostawić chałupę (i kota) pod jego opieką na dwa tygodnie, nie produkując żadnych list przypominających, to jeszcze wraca się do ustawionej i udekorowanej choinki, świątecznego wieńca na drzwiach wejściowych, nowej kanapy (!!!) i nowego czajnika, jak również nowego zegara z pogodynką. Bardzo dobrze, że się pojawiły pod moją nieobecność, bo ja zwlekacz jestem wielki w zakresie bardziej znacznych zakupów i pewnie marudziłabym jeszcze do Wielkiej Nocy. A tak - mamy z głowy :)
Do tego lodówka wcale nie była pusta, zaległości praniowych żadnych, w kuchni porządek, auto nie tylko odśnieżone, ale również przejechane dla pewności, że na mrozie odpali, kwiatki balkonowe wyrzucone (z wyjątkiem rozmarynu wniesionego na zimę do domu), kwiatki domowe podlane, kot w formie - to jest fantastyczne, że można wyjechać i tak zupełnie o nic się nie martwić :) Tym bardziej wraca się z ogromną przyjemnością.
Do tego lodówka wcale nie była pusta, zaległości praniowych żadnych, w kuchni porządek, auto nie tylko odśnieżone, ale również przejechane dla pewności, że na mrozie odpali, kwiatki balkonowe wyrzucone (z wyjątkiem rozmarynu wniesionego na zimę do domu), kwiatki domowe podlane, kot w formie - to jest fantastyczne, że można wyjechać i tak zupełnie o nic się nie martwić :) Tym bardziej wraca się z ogromną przyjemnością.
3 komentarze:
Kurcze, a nie dałoby się Męża wypożyczyć? U nas w domu jest jak po przejściu tornada, to by się jeszcze jedna para rąk i to jeszcze takich zaradnych, przydała :)
A tak w ogóle to już czekam na te obiecane eksperymenty. Pozdrawiam!
haha czasem sie wypozycza, np. Szczuplej Pani Z Dolu, celem wytaszczenia telewizora albo wlezienia przez balkon, bo sobie Szczupla Pani zatrzasnela klucze. Niestety, w Twoim przypadku chyba nie bedzie to mozliwe ze wzgledow odleglosciowych :D
ja jak wracalam z Polski to na nastepny dzien po przyjezdzie mialam usawiona pania do sprzatania i awanture (dlaczego ma sprzatac przed przyjsciem pani do sprzatania?), ze musi swoje rzeczy pozbierac, bo inaczej wyzej wymieniona pani znajdzie w piwnicy pudelka i pochowa w nie wszystko co nie wie gdzie odlozyc! inaczej sie nie da. jak wczesniej wracalam i probowalam sama wszystko zrobic to czasami nie mialam gdzie usiasc w salonie.
Prześlij komentarz