Ktoś przyniósł do redakcji pudełko szwajcarskich czekoladek, gdzie każda opakowana osobno kostka opatrzona jest obrazkiem. Rozmaitość spora, trudno wybrać, ale kiedy zobaczyłam zamek nad jeziorem, miałam wrażenie, że machają do mnie z jego okna. Czekoladka zjedzona, papierek wmontowany w drugą stronę moich Miejsc (okładki nadal nie ma, bo dwie strony, dodatkowo sklejone w całość, nie kwalifikują się jeszcze do tworzenia albumu.)
Okazuje się, że ów zamek, zlokalizowany tuż nad Jeziorem Genewskim, ma z tysiąc lat, jest wyjątkowo malowniczy i stanowi jeden z najpopularniejszych zabytków Szwajcarii – to i nic dziwnego, że wylądował na czekoladce. Z ważnych gości był tam Lord Byron, który na jednej ze ścian wyskrobał swój podpis, wandal jeden.
A na froncie domowym – nowa podłoga zainstalowana wczoraj przez T (hurra, precz ze starą wykładziną i gąbkową podkładką, która mieliła się już w drobny piaseczek). Jak to dobrze mieć małżonka, który umie takie rzeczy robić!
Na podłodze zaś widzimy stertę papierów, jaka poszła dziś do urzędu imigracyjnego, coby ów zmyślny małżonek mógł się stać obywatelem tubylczego kraju. 62 strony plus czek plus zdjęcia. Nie cierpię wypełniać formularzy, ale jeszcze bardziej nie lubię płacić adwokatom za wykonywanie takich czynności :)
1 komentarz:
ha, ha! a ja wczoraj też zrobiłam coś z pazłotek po czekoladzie, ale na razie mogę pokazać tylko Tobie:-) kolażyk wyszedł baaardzo smakowity!
Prześlij komentarz