piątek, 20 sierpnia 2010

811. smażę się w środku nocy

Z niecierpliwością czekam na jesień - na chłodniejsze dni, nawet niech sobie trochę leje. Przejadło mi się z kretesem to gorące i wilgotne lato, kiedy nawet teraz, po północy, jest ponad 30 stopni i dziewięćdziesiąt kilka procent wilgotności. W dzień przejście kilkudziesięciu metrów do auta na parkingu sprawia, że ociekam potem i nawet pod superkrótką ostatnio fryzurą czuję wilgoć. Przyniesienie do domu większych zakupów (z samochodu, nie ze sklepu) prosi się o szybki chłodny prysznic i oczywiście zmianę odzieży. T niedawno wrócił z pracy z kryształkami soli w zagiętkach skóry na szyi. Balkonu nie idzie otworzyć, okna również, bo cały czas chodzi klimatyzacja... a chciałoby się pospać w świeżym powietrzu, nie przy dmuchawie z rury.

Tęsknię do chłodnych poranków, takich nieco szczypiących w skórę, szeleszczących żółtymi liśćmi pod nogami. Ale będzie fajnie, jak już nastaną.

Brak komentarzy: