piątek, 23 lipca 2010

794. pitu pitu

Urwanko głowy mam na zakładzie, potem wracam do domu, pitraszę, sprzątam po pitraszeniu, wyciągam papiery z pracy, odrabiam „zadanie”, padam na nos, idę spać, chrrrr. Tak ostatnio wyglądają moje dni. Zdjęcia leżą odłogiem, papiery pokrywają się kurzem, a w głowie błyskają od czasu do czasu pomysły, które tylko zapisuję i zarysowuję – na przyszłość. Kiedy już skończymy ten katalog, to będzie luuuuuuz.

Tak się zastanawiam, czy czasem nie piłuję gałęzi, na której siedzę: katalogi były zawsze postrachem i zgrozą dla wszystkich zaangażowanych. Fakt, że wymagają wielkiego wysiłku, a w tym roku to już zahacza o megafrustrację, jak ludzie – reklamodawcy – nie rozumieją prostych, jasnych zdań, jakie im wysyłam w mailach z prośbą o to czy tamto. Niektórzy mają pretensje, że ich poganiam i stresuję – a pierwsze przypomnienie wysłałam miesiąc temu, a do niektórych nawet dwa. Tyle, że po prostu je zignorowali, podobnie, jak następne.

Szczytem wszystkiego był babiszon, który zadzwonił z paszczą, że jak śmiem jej grozić, że powtórzymy jej informacje sprzed dwóch lat, skoro ona nie nie ma sposobu skontaktowania się ze mną, bo w emailach, które ode mnie dostała, nie ma numeru telefonu. ?!?

Czasem czuję się jak Cellophane Woman – przypomina mi się piosenka z musicalu „Chicago”, o facecie z celofanu, którego nikt nie zauważa. Podobnie miewam i ja; reklamodawcy ignorują przypomnienia i prośby, a potem się dziwią, że ich poganiam. Uef.

Piłowanie gałęzi polega zaś na tym, że oto przetrwałam pracę nad dwoma katalogami naraz, bo się dość mocno zazębiły. I co? Żyję, więc się da, mimo, że poprzednio piszczało się już przy jednym. Czyli można pracy dokładać, bo jak się musi, to się zrobi. Teraz zakład będzie myślał, że to nic trudnego.

Na pocieszenie kupiłam sobie w Sklepie Drugiej Szansy płyteczkę ceramiczną, która będzie w pracy służyła jako podstawka pod kubełko. Przypomina mi się przy tym wyprawa do Meksyku, Gwatemala, piramidy, oczobipnie kolorowe miasteczka... i kościoły z dzwonami w łukowatych okienkach.

Przyszło też pierwsze wydanie magazynu „Cloth, Paper, Scissors” – mniam, tyle oglądania! Wśród innych ciekawostek znalazł się artykuł o Travel Journals, czyli temat dla mnie świeży i bieżący. Najciekawsza zaś była sekcja o wisiorkach nadesłanych przez czytelników – cóż za bogactwo pomysłów i technik!




2 komentarze:

Mrouh pisze...

Zbuntuj się no, udaj, że masz globusa czy coś, bo Cię zamęczą kapitaliści krwiożercy... dobrze, że chociaż dla rozrywki zajrzałaś do CPS, bo i ja mogę się nacieszyć:-) Z wisiorków podoba mi się ogromnie ten książeczkowy, można sobie nosić na sercu ulubione wersy:-) A o co chodzi z tym Paryżem na pennies'ach? :-)

cynka- Ewa Mrozowska pisze...

ale Twój notes popodróżowy równie CUDNY :)))