piątek, 4 czerwca 2010

760. dylematy podróżne

Większość wczorajszego wieczoru spędziłam pomiędzy dzwonieniem na Alaskę, a studiowaniem źródeł papierowych i internetowych na temat przemieszczania się po tamtejszych drogach, ze szczególnym wskazaniem na drogi żwirowe. Brodziłam w dylematach i wątpliwościach, czy aby dobrze zrobiłam, rzucając się na tamte tanie bilety do Anchorage, co utrudnia wypożyczenie auta, zamiast kupić droższe do Fairbanks, a za to mieć łatwiej z pojazdem.

Wycieczka składa się z trzech segmentów: normalna droga z Anchorage do Fairbanks, potem kaaaaawał żwirowej (kilkaset km w jedną stronę) na północ, do Deadhorse, powrót do Fairbanks; trzeci segment to jazda z Fairbanks do Anchorage. Problem polega na tym, że większość wypożyczalni nie pozwala jeździć po żwirze, więc z mety odpadają wszelkie Hertze i Avisy. Drugi problem – mało kto daje auto do jechania w jedną stronę, a jeśli już daje, to kroi strasznie.
Przyglądaliśmy się też na pociąg – trasa jest ponoć przepiękna, ale raz, że drogo to wychodzi, dwa – powoluśku, a niestety nie mamy aż tyle czasu. Od autobusów też odstraszyła nas cena i komplikacje oraz to, że nie można się zatrzymać w ciekawych miejscach po drodze. Między A i F mamy jeszcze zahaczyć o Denali, a tam też się trzeba jakoś poruszać. Do Denali wjeżdża się swoim autem tylko kawalątko, na dalsze zwiedzanie albo tupta się na nóżkach, albo jedzie rozklekotanym schoolbusem, na który rezerwację już mamy – dwunastogodzinna wycieczka grupowa, normalnie jak z PTTK-u :D
Udało mi się wygrzebać dwie firmy, które hurra pozwolą jechać aż na samiuśką północ, a do tego pojazd można wziąć od razu w Anchorage, nie trzeba kombinować ze zmianami. Teraz trzeba będzie dokonać rezerwacji i wywiedzieć się, czy osprzęt do dziczy dają, czy trzeba sobie wykombinować: drugie zapasowe koło (niektórzy piszą, że i trzecie nie zawadzi), apteczka, kanistry na paliwo (skoro na kilkuset km nie ma NICZEGO, a tam, gdzie jest, benzyna jest przeraźliwie droga), radio CB (o komórce powyżej Fairbanks można zapomnieć, działa dopiero w Deadhorse), takie tam różne drobiazgi.
A jak już się z tym uporam, to w kolejce są jeszcze dwie rezerwacje: w Deadhorse samemu nie można dojechać do Zimnego Morza, bo teren po drodze należy do kompanii naftowych. Trzeba się zapisać na wycieczkę i ponoć wysłać wcześniej swoje dane, żeby sprawdzili sobie, czy człowiek nie stanowi zagrożenia. Na koniec chcielibyśmy jeszcze popłynąć statkiem w Kenai, żeby zobaczyć lodowce wpadające do morza i ewentualnie jakieś morskie stwory.
W życiu nie robiłam tyle rezerwacji na jedną wycieczkę. Bardzo to stresujące, aż mnie dziś główka boli.

2 komentarze:

Mrouh pisze...

Łoj, mnie też, od samego czytania!:-) Wyprawa wyprawą, ale Wy się wybieracie na koniec świata, skoro i komóry nie działają i benzynę trza mieć... Jak juz pod te lodowce dotzresz, pogadaj no z morskimi stworami po polsku, żeby wiedziały, z jak daleka jesteś:)

kasia | szkieuka pisze...

a propos polskosci - mam taka wizje, ze wchodzimy gdzies tam do sklepu,a tu Naleczowianka albo pasztet drobiowy :)