poniedziałek, 19 kwietnia 2010

725. niebezpieczna natura, czyli jak podróże kształcą

Jeździ sobie człowiek i nie myśli nawet o tym, co może napotkać, naiwny taki. Na ostatniej wycieczce były, wiadomo, aligatory, ale one raczej człowiekowi nie robią krzywdy, chyba, że się wlezie z nimi do wody. O tym się wiedziało, jak również o panterach i pytonach, ale spotkania z nimi to wieeeelka rzadkość.

Nie wiedziało się za to o Portuguese Man o’War. Leży sobie takie coś na plaży, ładne i kolorowe, człowiek by wnet leciał i ratował, bo pewnie mu suchość szkodzi... a tu okazuje się, że to paskudztwo nad paskudztwa, morskie żyjątko o mackach sięgających nawet do 50 metrów, parzących ostro i niemile, nawet po śmierci. W parkach stanowych i innych publicznych miejscach pełno było ogłoszeń z portretami, żeby czasem tego nie dotykać. Na szczęście jest kilka istot, które sobie z tą wredotą radzą – jeden taki stworok o przeciekawym kształcie przepompowuje nawet toksyny do swoich własnych macek i je wykorzystuje.

Na plaży żyją też No See ‘Ums – tyciutkie owadki, których nawet się nie widzi, ale za to gryzą gorzej, niż komary. Są też na tyle małe, że przełażą przez standardowe siatki ochronne. Wybrałam się, oczywiście, na poszukiwania muszelek i innych znalezisk, a kilka godzin później ręce do łokci i nogi do kolan zasypały mi drobne czerwone bombelki. Myślałam, że to jakieś uczulenie, choć przecież nie mam żadnych znanych alergii, ale po konsultacjach ze znajomymi skłaniam się ku diagnozie, że to jednak te muszki.

Z owadów mieliśmy jeszcze sposobność poznać gnats – dawniej myślałam, że to synonim mosquito, ale nie – to jednak osobna osobność. Również maluśka, lubi napadać na ludzi nad jeziorami i gryźć, gryźć, gryźć. Komarozol niby je odstrasza, ale i tak się kręcą przy człowieku, tak że łatwo je wciągnąć do nosa albo łyknąć.

Dalej mamy niedobre drzewo, Poisonwood tree, które rośnie sobie dość swobodnie i parzy każdą częścią swego liściastego organizmu, a za bardzo się znowu nie wyróżnia, więc można się niechcący wpakować w kłopoty skórne.

Na koniec zaś wspomnę o czarnym amerykańskim sępniku. Zbudziliśmy się o świcie na kampingu Flamingo, na końcu drogi biegnącej przez Everglades – a tu dookoła czarne ptaszory, wielkie jak indyki. Stoją, łypią złowrogo, grzebią w reklamówkach i pudełkach z jedzeniem, które sobie niektórzy nieopatrznie zostawili na zewnątrz. Myśmy też mieli ochotę się zleniwić i nie chować, ale jednak coś nas tknęło i wszystko wylądowało z powrotem w bagażniku.

Sępniki podjadają ludziom nie tylko produkty żywnościowe, lecz również... gumy stanowiące części pojazdów :D Wydziobują mianowicie uszczelki przy oknach i gumowe części wycieraczek, o czym informuje stosowny znak w Royal Palms, gdzie zaczynają się dwa najpopularniejsze szlaki w Everglades. Wydaje mi się, że uszczelki ani wycieraczki nie smakują zbyt ciekawie, ale z jakiejś przyczyny ptaszyskom podeszły.


Brak komentarzy: