czwartek, 11 lutego 2010

693. reportaż na żywo, czyli supeł w brzuchu

Ja się chyba nie nadaję do takich eskapad, mianowicie do kupowania biletów w internecie za pomocą losowania. Siedzę właśnie w wirtualnej poczekalni do wahadłowca Discovery, za trzy minuty mają zacząć sprzedawać bilety. Ponoć popyt jest olbrzymi, bo to ostatni rok latania promów, a następna generacja będzie gotowa dopiero za kilka lat. Ponoć bilety rozchodzą się w ciągu jednej małej minutki - ale z drugiej strony siedzenie w poczekalni może potrwać długo (nie rozumiem, jak to działa, może się to jakoś z tym losowaniem wiąże.)

No i siedzę przed ekranem na zakładzie, z kiszkami zwiniętymi w supełek, nawet kawy nie mogę przełknąć. Ekran odświeża się co 15 sekund, czyli trzeba go pilnować, bo w każdej chwili można się znaleźć w sklepie. Zdaje się, że gwarancji w ogóle nie ma, a ja już zdążyłam cały program wycieczki przerobić. (Starą wersję sobie na wszelki zachowałam.)

A to tylko początek czekania - bo potem trzeba tam zajechać, przejść całą procedurę wpuszczająco-transportującą (zdaje się, że na miejsce dojeżdża się specjalnymi autobusami, a nie własnym pojazdem), potem się czeka, trzyma kciuki - i nawet w ciągu ostatnich kilku sekund może się okazać, że jednak nie.

Toż chyba łatwiej jest dziecko urodzić, niż załapać się na start wahadłowca :)

PS. Bilety mamy. YAY! Tylko że nie na Causeway, czyli najbliższe miejsce - wylosowaliśmy widok z Kennedy Space Center, który wygląda tak:

Brak komentarzy: