...a przynajmniej tak mi się wydaje.
Otóż kiedy byłam mała, nie cierpiałam zupy porowej, bo mi się włókienka zawieszały na zębach i wszędzie. Teraz w Polsce Mama zrobiła taką zupę i... popadłam w zachwyt. Zero włókienek podstępnych, a smak - że niebo w gębie.
Zatem zabrałam się dzisiaj ambitnie za odtwarzanie przepisu przywiezionego z Polski. Dojechałam do etapu miksowania zupy i nie dość, że zapluło mi całą kuchenkę, to jeszcze... włóóóóókieeeeenkaaaaa!
Podejrzewam, że tajemnica tkwi w końcówce miksera: Mama korzystała z takiego kręciołka okrągłego z ostrzem w środku, ja zaś - a tych bardziej drucianych, jak do robienia piany z białek. Ten nożyk pewnie sprytnie tnie wszystko na drobno, a i nie chlapie po świecie.
Kręciołka na razie nie posiadam (wkrótce się to zmieni), poradziłam sobie więc przecierając zupkę przez sitko. Włókienek niet, zupka się skremowała. Ale na przyszłość muszę koniecznie zakupić kręciołek :)
4 komentarze:
O, tak, mikser z kręciołkiem to jest nieodzowna rzecz do kremowych zup! Wiem coś o tym, bo mój Jedyny, jak jakiś bezzębny staruszek, preferuje zupy zmielone na amen- czego ja nie rozumiem... Ja używam blendera najczęściej- no, ale on ma właśnie nożyki na dole i wszystko pociacha na miałko.
tak. mikser z kreciolkiem, czyli w sumie blender :) Zupy-kremy sa fajne, ta porowa wyjechala obecnie na druga pozycje, a na pierwszej od wiekow tkwi przecieranka jarzynowa.
ech zupa porowa... uwielbiam i chyba sama się skusze na nią :)no i blender nieodzowny do niej ;)
Zapraszam do mnie po wyróżnienie :)
pozdrawiam
ulka
ps. porowa zawsze pyszna, ale jak dla mnie cebulowa to nr 1 w tym sezonie :)
Prześlij komentarz