piątek, 25 grudnia 2009

661. serendipity, czyli aleśmy byli w miejscu!

Pojechaliśmy sobie dziś do Downtown - głównie celem obejrzenia Wielkiej Choinki, która to choinka w tym roku jest skromniejsza, niż w latach poprzednich, ale trudno.

Koło choinki jest szopka sponsorowana przez organizację "Keep Christ in Christmas", czyli ludzi przypominających wydarzenia, jakie świętujemy.


Tuż obok jest Chicago Temple - drapaczochmur-kościół, należący do metodystów.

Na jego ścianie jest seria witraży przedstawiających historię zboru metodystów w Chicago, łącznie na przykład z transportem przez rzekę kościoła z drugiego brzegu.

Na parterze jest główna sala kościoła z pięęęęknymi witrażami, które niestety nienajlepiej wyszły nam na zdjęciach. Za to zagadał do nas naczelny pastor (który zresztą mieszka na górnych piętrach tego wieżowca). Zapytałam, czy dałoby się dostać do Sky Chapel, do maleńkiej kapliczki na szczycie budynku, na co pan odrzekł, że bardzo chętnie, tylko musimy parę minut poczekać.

Zapakowaliśmy się razem z pastorem i jeszcze trójką innych zwiedzających (małżeństwo Amerykanów z Teksasu, którzy, o dziwo, byli kiedyś w Krakowie i bardzo im się podobało) do niewielkiej windy przypominającej konfesjonał :)

Nie był to jednak koniec jazdy, bo potem pastor przeprowadził nas przez chudy korytarz i wąskie schodki, należące już do jego prywatnych apartamentów, po czym zapakowaliśmy się do NAPRAWDĘ tyciej windy.

Ta winda wywiozła nas niemal do kapliczki - te okienka na samej górze, z małym ząbkiem, to właśnie to pomieszczenie. Jeszcze jeden korytarzyk, jeszcze jedne zakręcone schodki...

...i stanęliśmy w Sky Chapel, około 130 metrów nad poziomem ulicy. Miejsca tam jest na jakieś trzydzieści osób, jedyne dekoracje to Chrystus patrzący na Chicago (!) oraz seria witraży ukazujących najważniejsze wydarzenia z Biblii i historii kościoła metodystów.

Tu przykładowo mamy historie z czasów Mojżesza - płonący krzew, wodę, która wytrysnęła ze skały i złotego cielca ulany przez Izraelitów.

Dwa malutkie okienka się otwierają i widać z nich kramiki i choinkę z pierwszego zdjęcia :) (Za tym pinaklem mniej więcej na środku dolnej części.)

Byliśmy już pełni wrażeń, ale jeszcze zatrzymaliśmy się na Montrose Beach, gdzie Michigan wylewa się z brzegów (i zamiast bałwanów śniegowych w tę deszczystą pogodę napotkaliśmy bałwany faliste.)

I na koniec jeszcze był rzut oka na Czwarty Kościół Prezbiteriański z kolejnymi witrażami (choć już nie tak ciekawymi, jak poprzednie.)


Jednym słowem - serendipity, nieoczekiwane, a radosne odkrycie :)

5 komentarzy:

Ela pisze...

Życzę Bożego pokoju na najbliższe dni i dni Nowego Roku 2010

kalanchoe pisze...

ech pieknie o tym piszesz, takie to bardzo inne od tego tutaj, w Polsce, ale jednak bliskie :)miłego dnia :)

pasiakowa pisze...

Wow.. niesamowite rzeczy - zwłaszcza ta Sky Chapel i cała podróż do niej :)

Na końcówkę Świąt życzę Ci i Twoim bliskim spokoju i radości, a w Nowym Roku samych cudownych chwil!

Anonimowy pisze...

I want not acquiesce in on it. I assume warm-hearted post. Especially the title attracted me to study the intact story.

Anonimowy pisze...

Amiable dispatch and this fill someone in on helped me alot in my college assignement. Gratefulness you seeking your information.