”Moja” farma znajduje się w przepięęęknym miejscu - na wzgórzu między Górą św. Heleny, a Mt. Hood. Był to dodatkowy przystanek, dorzucony do marszruty w ostatniej chwili przed wyprawą. Zajechaliśmy tam średnim popołudniem... tyle piękna! Zalana słońcem, pachnąca lawenda aż biła fioletem po oczach i brzęczała milionem pasących się na niej owadów. Wokół pola pstrzyło się jeszcze mnóstwo innych kwiatów, a po drugiej stronie ulicy stał sobie czereśniowy sad z gałęziami tuż przy ziemi, wyginającymi się od dojrzałych owoców. Całość otaczały ramą dwa potężne, zaśnieżone szczyty na horyzoncie południowym i północnym – Helena łaskawie wylazła z mgły i chmur, trochę nadrabiając za poprzedni dzień, kiedy cała była opakowana w białą watę.
Cieszę się niezmiernie, że się tam zatrzymaliśmy – czasem takie mało znaczące w porównaniu ze słynnymi miejscami atrakcje potrafią napełnić równie wielkim zachwytem.
Zdjęcia są autorstwa Tomasza, który się bardzo starał, szczególnie w przypadku owada. Tu widać Helenę...

3 komentarze:
przecudny widok!
mi się marzy chociaż mały szpalerek...
na razie trzy marne krzaczki :-)
a moja lawendka na balkonie, zapomnialam dodac, w ogole nie zakwitla! same lisciory sa, owszem, pachnace... ale zero kwiatkow. Stracilam juz nadzieje.
O,jak przepięknie!!!
Wydawało mi się przez moment,że aż poczułam zapach... i ta przestrzeń...
Prześlij komentarz