Niniejszy tydzień spędzam w domu na skutek furlough - przymusowego (i niestety bezpłatnego) urlopu. Każdy na zakładzie taki tydzień dostał... nie wolno nawet sprawdzać emaila :) (Bo istnieje internetowa aplikacja, przez którą można sobie wejść do skrzynki zakładowej.) Akurat to mi nie grozi - celowo się nie nauczyłam, jak to robić, wystarczy, że mam internetowy dostęp do bazy danych.
Plany oczywiście mam taaaaakie na ten tydzień, kraftowe, kurodomowe, tłumaczeniowe... A tu nie zaczęło się zbyt dobrze, bo obudziłam się dziś o piątej z potężnym bólem głowy, połknęłam pigułę, wstałam teraz w porze, kiedy w tv są już same głupie programy...
Nic to, zbiorę się jakoś i trzeba zacząć realizować te plany :)
Wczoraj natomiast byliśmy z polskim kościółkiem na pikniku zainicjowanym przez T, co było niezwykle miłe z jego strony. Mniam, nie ma to jak porządna polska kiełbaska z lekką spalonką na skórce, i jeszcze w otoczeniu soczystej, letniej zieleni :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz