wtorek, 14 kwietnia 2009

482. słów kilka o kolorze

Życie jest pełne wyzwań. A to małżonek zakupi dwa pętka surowej kiełbasy i trzeba szybko wymyślić, jak z nich zrobić zupę typu żurek (przy czym w środku procesu gotowania okazuje się, że zakwas w lodówce skisł skiśnięciem psujliwym i tenże małżonek, niczym rycerz szlachetny na białym koniu, ratuje sytuację i pędzi do sklepu po nową butelkę); a to auto wydaje dźwięki kląk kląk przy przejeżdżaniu przez wertepy i zanosi się na wizytę w samochodowej lecznicy; a to, wreszcie, na łepetynie pojawia się siwizna przekraczająca dopuszczalne normy i trzeba coś z nią zrobić, a nie chce się wyskoczyć z kilkudziesięciu $$ na farbowanie u fachowca.

Nabywa się zatem farbkę na własną rękę, w sklepie ogólnym. Z pięć dni przygotowuje się psychicznie, bo to pierwszy, dziewiczy raz. Dziwi się, że na pudełku napisali o rękawiczkach i czapeczce foliowej usprawniającej posadzenie koloru na włosach, a wewnątrz nic takiego nie ma. Posądza się nieuczciwych klientów supermarketu o kradzież w/w elementów. Odkrywa się, że elementy są - przyspawane do kartki w środku i zrobione z folii o cienkości niemal uniemożliwiającej ich dostrzeżenie gołym okiem.

Czyta się instrukcję wielkości małego obrusa. Ucina się nieco włosów, testuje się, czy nie wyjdzie zielone albo fioletowe.

Ubiera się najgorsze ciuchy do sprzątania i klejenia. Zwija się chodniczki w łazience. Przynosi się stary ręcznik, rolkę papierowych ręczników, worek na odpadki, no i oczywiście zestaw farbujący.
Papra się strasznie. Śmieje się do rozpuku, widząc swoje odbicie w foliowym worku na łepetynie, który na środku utworzył malowniczy czubek.

Nie przewiduje się, że rękawiczki są absolutnie jednorazowe, tzn. przy zdejmowaniu wywracają się na lewą stronę i nie ma sposobu, żeby to odkręcić. Zatem zmywa się farbę gołymi rękami, nabywając czerni za paznokciami. Aplikuje się odżywkę, czeka, bierze prysznic. Ogląda się nowy odcinek CSI Miami i schnie, by zobaczyć skutki przedsięwzięcia.

Cieszy się od ucha do ucha :) Bo kolor powstał należyty, raczej naturalny, siwe praktycznie znikło. No i się zaoszczędziło, a przy tym nie odnotowano żadnych trwałych szkód w mieszkaniu. Niemniej jednak stanowczo wygodniej (i przyjemniej) jest, kiedy robi to KTOŚ - dlatego nie sądzę, że salonom fryzjerskim grozi wyginięcie :)

3 komentarze:

Rybiooka pisze...

Mi sie marzy rudy-marchewkowy...ale że z natury ciemna :)jestem bez siwizny(kwestia czasu ) to raczej fryzjer powinien mną się zająć :)

Unknown pisze...

A ja byłam swego czasu rudomarchewkowa i wiem już, że ufarbowanie się to żaden problem, gorzej gdy się chce wrócić do naturalnego koloru, kiedy odrosty po 3 tygodniach są podejrzanie wielkie...
Ale pozbycie sie resztek koloru to masakra - ponad rok walczyłam z tym rudym, bo mi było żal włosów na odbarwienie i farbowanie na naturalny. I pieniędzy ;-)

kasia | szkieuka pisze...

...totez ja sobie zakupilam na ten pierwszy raz kolor nietrwaly. Nie wytrzyma zapewne dluzej niz 2 miesiace (a moze nawet krocej), ale zmyje sie rownomiernie, no i chyba jest mniej agresywny, jesli chodzi o chemie.