Przeczytałam „Dom nad rozlewiskiem”, z pińcet stron chyba. Z tego, co wygrzebałam w necie, książka ta budzi skrajne emocje w czytelnikach, ale zapewne to nic nowego, bo każda powieść będzie miała zażartych przeciwników i zwolenników. Ciekawe, że większość narzekaczy stwierdza „zmęczyłam jakoś tego gniota do końca” – po co męczyć, skoro się nie podoba? Ja tam mam kilka książek, w których nie dobrnęłam do końca i wcale się tego nie wstydzę, a nawet przyznam się, że jedna z nich to pewien Umberto Eco :) Może jakaś mało wyrafinowana jestem, skoro taki ważny pisarz akhem leży sobie na półce i czeka... na nie-wiadomo-kiedy.
(Ostatnio utknęło też czytanie Książki o Rycerzach, zakupionej w Polsce... najpierw zasuwaliśmy z T na dwie zakładki i można powiedzieć, że na wyścigi, ale potem małżonek mnie wziął i wyprzedził, dojechał pędem do końca i zapowiedział, że na pewno się wzruszę do łez. No i cyk(or), boję się przejść choćby kartkę dalej.)
Przyniosę sobie jakieś nowe babskie czytadło z biblioteki; w międzyczasie zaś tak zwanym miałam się wypowiedzieć na temat Rozlewiska. Ano podobało mi się, ciepła opowieść o wybojach życiowych, z których bohaterowie niezmiennie sie jakoś wykopują, a potem znowu jakiś kłopot.I tak w kółko. Jest jednak domowa atmosfera, chciałoby się też gdzieś na wsi zamieszkać. Przeszkadza mi trochę niejaka rozwiązłość głównej bohaterki, , że użyję staroświeckiej terminologii, ale zdaje się, że takie czasy w powieściach nastały. Trudno... skupię się na tym, że znowu chce mi się coś tam pitrasić, zawieszać zasłonki i hodować ziółka.
A propos: znalazłam dziś, szukając, rzecz jasna, czegoś zupełnie innego, pakieciki z nasionami z... 2002 roku, w większości nawet nie otwarte. I teraz mam dylemat: wyrosną, czy nie wyrosną? Majeranek, tymianek, pietrucha, kocimiętka, ludzka miętka, koperek... może jednak nie będę ryzykować? A, i jeszcze maciejkę mam, którą mi dawno, dawno temu przysłano aże z Łodzi :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz