Przedstawiam dwa zdjęcia – na pierwszym firaneczki mało widać, za to ładnie sfociły się drzewa za oknem, w ogrodzie tak zwanych Gibsonów. (Tak naprawdę nazywają się jakoś inaczej, a Gibsonowie to ich sąsiedzi, ale kiedyś ich tak nazwałam przez pomyłkę i zostało.) Na drugim zdjęciu jest talerzyk i żeliwna (?) podstawka pod żelazko, kawałeczek naszej małej kolekcji spod sufitu.
A teraz proszę się przywitać z kartoflanym workiem, który wspomniałam wczoraj. Na razie jest wyprany, czeka na wyprasowanie i przeróbkę. Szkoda mi trochę taki eksponat chlastać, ale trudno, w całości się go w żaden sposób nie da wykorzystać. Wyjaśniam sobie, że takich worków jest pewnie w Hameryce zatrzęsienie, podobnie jak zabytkowych traktorów i innych rolniczych artefaktów.
I jeszcze trzy kolejne kocyki, które idą do zmarzniętych zwierzów. W pracy jest właśnie zbiórka na schronisko, bo ponoć ostatnie mrozy sprowadziły tam większą ilość kudłaczy różnych gatunków. Oprócz tego fotki potwierdzają, że jak aparat prosi się o włączenie lampy, to trzeba go słuchać, bo inaczej wychodzi właśnie tak, jak widać poniżej.
1 komentarz:
Firaneczki bardzo fajne :)
Piękny bajkowy widok masz z kuchni.
I podziwiam fragment kolekcji pod sufitem!
Prześlij komentarz