środa, 28 stycznia 2009

419. Co przyjdzie do łba, wykonać natychmiast

Udało się! Uszyłam wczoraj firaneczkę do kuchni, pociąwszy na części jedną z firanek z sypialni. T wbija dziś gwiździki, żeby można było odpowiednio zastosować jakieś kokardki, bo na razie szmatka jest przylepiona do ściany taśmą („a myślałem, że to tak na stałe, że to jakiś taki wygląd artystyczny. No dobra, wbiję te gwoździe, podjadę impalą, odpalę kompresor i gana, nie ma kłopotu.”)
Przedstawiam dwa zdjęcia – na pierwszym firaneczki mało widać, za to ładnie sfociły się drzewa za oknem, w ogrodzie tak zwanych Gibsonów. (Tak naprawdę nazywają się jakoś inaczej, a Gibsonowie to ich sąsiedzi, ale kiedyś ich tak nazwałam przez pomyłkę i zostało.) Na drugim zdjęciu jest talerzyk i żeliwna (?) podstawka pod żelazko, kawałeczek naszej małej kolekcji spod sufitu.


A teraz proszę się przywitać z kartoflanym workiem, który wspomniałam wczoraj. Na razie jest wyprany, czeka na wyprasowanie i przeróbkę. Szkoda mi trochę taki eksponat chlastać, ale trudno, w całości się go w żaden sposób nie da wykorzystać. Wyjaśniam sobie, że takich worków jest pewnie w Hameryce zatrzęsienie, podobnie jak zabytkowych traktorów i innych rolniczych artefaktów.
I jeszcze trzy kolejne kocyki, które idą do zmarzniętych zwierzów. W pracy jest właśnie zbiórka na schronisko, bo ponoć ostatnie mrozy sprowadziły tam większą ilość kudłaczy różnych gatunków. Oprócz tego fotki potwierdzają, że jak aparat prosi się o włączenie lampy, to trzeba go słuchać, bo inaczej wychodzi właśnie tak, jak widać poniżej.

Na deser zaś filmik - taki prosty, a taki fajny! T wygrzebał w necie.

1 komentarz:

rudlis pisze...

Firaneczki bardzo fajne :)
Piękny bajkowy widok masz z kuchni.
I podziwiam fragment kolekcji pod sufitem!