Nawet witrażyk w kuchni omarzł:

Od razu było wiadomo, gdzie ma siadać która sekcja. Umieściliśmy się w sopranach, ale był to pic na wodę, bo okazało się, że po pierwsze trzeba sobie przynieść mniej więcej calową książkę z nutami i najlepiej umieć choć z grubsza to, co się w niej znajduje. Po drugie, że trzeba umieć śpiewać nutki, które obrastają pięciolinię gęsto, jak winogronka. Po trzecie, trzeba umieć śpiewać nutki nad pięciolinią, bo soprany wyjeżdżają strasznie wysoko. A do tego wszystkiego trzeba się nie wzruszyć do łez, co nam się z Lady Elizabeth w ogóle nie udało.
Niesamowite było to, że zeszli się ludziska, którzy wcześniej nigdy z sobą nie śpiewali i całkiem przyzwoicie wykonali ambitny w końcu utwór. No dobra, kilka fragmentów, ale i tak jest to dla mnie rzecz niezwykła. I że im się chce. Dzielę się zatem dwoma krótkimi filmikami i zdjęciem Sali.

A po powrocie natworzyłam jeszcze zapowiedzianych pierniczków – część zostawiłam w ubarwieniu naturalnym, część polukrowałam.
2 komentarze:
Zazdroszczę ci śniegu i mrozu, W Polsce w tym roku zima znów jakaś taka niemrawa - szaro wszędzie i buro. Heh, to ja już wolę te -15
:D
wlasnie dostajemy drugi skladnik zimy - sniezek sobie leci i ma leciec tak do rana...
Prześlij komentarz