poniedziałek, 26 maja 2008

in memoriam

Weekend pod znakiem odejścia Carla, człowieka niezwykłego, jakiego spotyka się raz w życiu. Pastora w całym tego słowa znaczeniu.
Setki, być może nawet tysiące ludzi w kilkunastu krajach wiedziały, kto to Carl; w jakiś sposób dotknął ich życia - pomocą, wspólną podróżą, rozmową, dyskusją teologiczną, żartem, szacunkiem, poświęceniem czasu i uwagi. Miał niesamowity dar wciągania ludzi w działanie, organizowania ich - stał na ich czele, będąc niewidoczny. Przywódca z niebywałą charyzmą, a jednocześnie jedna z najbardziej pokornych osób, jakie znałam.
Przez ostatnie siedemnaście lat był sparaliżowany od pasa w dół. Nie słychać było jednak narzekania, nie przestał podróżować, pisać, organizować. W jego i jego żony domu nadal mieszkali przybysze z rozmaitych stron świata, którym pomagali stanąć na nogi w nowym kraju.
Moim osobistym Carlowym wspomnieniem jest pierwszy - wtedy się wydawało, że jedyny - przyjazd do Stanów, trzy miesiące w ich domu, wielka wyprawa na zachód - kręta trasa z Denver przez parki narodowe do Portland. Potem okazało się, że była to jego ostatnia podróż, kiedy jeszcze mógł chodzić. Do dziś osoby z tej grupy czują się jakoś połączone.
Był dziś memorial service, spotkanie wspominkowe. Uczę się powoli tutejszego żegnania zmarłych - z prezentacją zdjęć i slajdów, z muzyką, opowiadaniem szczęśliwych chwil, a nawet anegdot. Na początku nie mieściło mi się to w głowie, bo przyzwyczajona byłam do arcypoważnych polskich pogrzebów. Teraz jednak wolałabym, żeby mnie też wspominano z uśmiechem. Oficjalnego pogrzebu Carla nie będzie, bo jego ciało przekazano badaniom naukowym. Zupełnie w jego stylu: jeśli można się komuś jakoś przydać, to trzeba to zrobić.
Wiele łez popłynęło z wielu oczu od piątku... za to w niebie się cieszą.

I saw a wayworn traveler in tattered garments clad,
Yet struggling up the mountain, his face would make you glad.
His back was laden heavy, his strength was almost gone,
Yet he shouted as he journeyed ''Deliverance will come!"

I saw him in the evening, the sun was bending low,
He'd over-topped the mountain and reached the vale below.
He saw the golden city, his everlasting home,
And shouted loud, ''Hosanna, deliverance has come!"

Brak komentarzy: