czwartek, 1 maja 2008

Boiler, klej i recesja

Umarł nam przedwczoraj bojler, czyli water heater. Wydawałoby się, że bojler to proste zapożyczenie z angielskiego, a tu zonk – water heater. Boiler to chyba kocioł, jak na przykład na statku typu Titanic.
T skorzystał ze swoich znajomości i dziś bladym świtem zjawił się u nas duet Mariusz & Mariusz. Jeden Mariusz jest młodszy, ale za to większy i służy głównie do przenoszenia ciężkich rzeczy oraz trzymania przedmiotów w mniej lub bardziej wygodnych pozycjach. Mariusz starszy jest za to drobnej postury i chudzieńki, co przy instalowaniu urządzeń w ciasnych przestrzeniach – jak przy bojlerach właśnie – jest cechą nad wyraz poręczną.
Mariusz starszy charakteryzuje się ponadto tym, że śpiewa – w chwilach dobrego humoru, kiedy naprawa idzie sprawnie. Nie są to może arcydzieła kompozytorskie, bo opierają się na prostych melodiach i libretcie typu „Do re mi fa so la, Mariusz strzela gola”, ale przynajmniej nie fałszuje.
Natomiast kiedy rzecz nie dzieje się po jego myśli, wyraża się zupełnie inaczej, na przykład tak: „Ty (biiip) (biiip) (biiip), działajże, (biiip), czemu się (biiip) nie chcesz (biiip) kręcić, (biiip) (biiip), tak to jest jak ludzie mają w domu (biiip) (biiip).” Chodziło o to, że jeden z zaworów zarósł chyba z kretesem jakąś metalową pleśnią, czy coś, i trzeba było kupować i instalować nowy, przy okazji wyłączając wodę w całym bloku. Tak, że wykorzystałam dzisiaj mniej więcej pięcioletni przydział słuchania wiązanek, że się tak eufemistycznie wyrażę.
Dzięki temu, a może na skutek tego siedziałam prawie cały dzień w domu i kleiłam kartki i zakładki dla zwierzaków; jutro mam je dostarczyć do schroniska, a w weekend będą je sprzedawać. Mam nadzieję, że choć z $50 się zarobi.
Rozczarowała mnie natomiast wczoraj cena kleju – pojechałam sobie do Michael’s po większą puszkę rubber cement... jedenaście dolcy! Zgroza! Fakt, że na chwilę starczy... ale znowu nie na tak długo. I wychodzi na to, że z materiałów, jakie mam w domu, mogłabym wyprodukować góry kartek itp., ale trzeba jeszcze wziąć pod uwagę koszt rzeczonego kleju, kopert papierowych i celofanowych torebek, które są raczej konieczne, bo jak ludziska oglądają i dotykają, to dziełka muszą jednak być zapakowane.
Jutro może wstawię jakąś fotkę najnowszych produkcji, tym bardziej, że skończyłam dziś wreszcie albumik o syropie klonowym.

Brak komentarzy: