Na wycieczce spotkały naz kilka razy niespodzianki językowe. Z mety dowiedzieliśmy się, że "Uxmal" nie czyta się "uksmal", tylko "uszmal" - powiedział nam kierowca po drodze z kankuńskiego lotniska do wypożyczalni. (Podczas jazdy wyciągnęłam plan wycieczki i gościa przepytałam, bo głupio jakoś tak nie umieć nawet powiedzieć, gdzie się jedzie.) A jeszcze wcześniej osobnik czekający na nas na lotnisku poinformował nas, że nazwa ichniejszcego stanu czyta się "kintana ro", a nie "kuintana ru", jak prosiłoby się z angielska.
Następna pułapka czekała w Tulum - nie spodziewałam się, że w hotelu "Dwa Kokosy" nie będzie się dało porozumieć po angielsku; Tulum jest wszak ledwie dwie godzinki od Cancun i turystów tam bywa wielu. A guzik!
Wyskrobałam więc z pamięci kilka słów i... ku własnemu zdumieniu obstalowałam pokój po hiszpańsku. Jego jakość odpowiadała moim umiejętnościom w tym języku - znajdowało się w nim bowiem tylko łóżko oraz maleńka szafeczka z telewizorem (i pilotem). Drzwi wyglądały, jakby się dopiero co urwały od stodoły, a w łazience prysznic nie miał zasłonki i obawialiśmy się, że woda będzie waliła prosto do gniazdka z prądem. Obawy jednak okazały się płonne, bo strumień wody miał siłę podobną do spryskiwacza do roślin doniczkowych i nie było mowy, żeby gdziekolwiek "walił".
W "Dwóch Kokosach" mieliśmy też klimatyzację oraz całe mnóstwo atrakcji dźwiękowych. Naprzeciwko drzwi, za przepierzeniem z patyków, znajdowała się całkiem spora i jak na tamte tereny porządna restauracja; grała w niej muzyka, oglądano mecze i ogólnie nie oszczędzano strun głosowych. Koło północy odbyło się jeszcze wykładanie z hukiem krzeseł na stoły. Natomiast niedługo potem - miałam wrażenie, że jakieś pięć minut później - zaczęły piać koguty. Koguty zaś zbudziły ciężarówki, których warkot wkręcał się nam do pokoiku z dość ruchliwej ulicy przed knajpą.
Tak, że chrapanie współśpiącego, jak się okazuje, może stanowić jedynie namiastkę snu w prawdziwie atrakcyjnym dźwiękowo miejscu. Nie ma jednak co narzekać - w Dwóch Kokosach spędziliśmy jeszcze dwie ostatnie nocki. Lepsze są znane przeszkody od nieznanych, a i cena $25 za noc jest wysoce atrakcyjna.
Jeśli zaś chodzi o nazwy wspomniane w tytule notki, to należy je wymawiać "szpuchil" i - uwaga, skupta się - " SZTAkumbilszuNAAN." Jak się dobrze zaakcentuje, to nie jest takie trudne, ale na pierwszy rzut oka długaśna zbitka i jeszcze dwa iksy na dokładkę mogą nieco straszyć.
W żadnym z nich nie byliśmy - dookoła Xpuhil było kilka ciekawszych ruin, natomiast ten drugi park, gdzie główną atrakcję stanowi wchodzenie do suchej cenote, był z niewyjaśnionej przyczyny zamknięty. Nazwa jednak RZĄDZI i nie mogłam się powstrzymać od wmontowania jej w jakąś historyjkę.
Od dzisiaj piszę "xpadel", "xpinac" i "xpiculec".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz