wtorek, 19 lutego 2008

Mam ochotę na cenote (i na ZIU)

Wiem, wiem, moje rymowanki mogą przyprawić o ból zębów, szczególnie we wtorki.
Cenote [wymowa po hiszpańsku/meksykańsku „senote”, po angielsku „senoutej”] to dziury w ziemi, małe jeziorka. Określenie to odnosi się głównie do jeziorek na Jukatanie i Karaibach, a także na Kubie i w Australii. Są to w zasadzie formy krasowe („karst” po angielsku, jakby ktoś chciał wiedzieć), biorą się z tego, że woda wypłukała przestrzeń pod ziemią, po czym nastąpiło częściowe lub całkowite zapadnięcie powierzchni.
W cenotach często jest czyściusieńka woda i dlatego znakomicie nadają się do nurkowania. Odkryłam wczoraj, że niedaleko Cancun jest Dos Ojos Cenotes, gdzie za nie bardzo wielkie pieniążki można właśnie zanurkować (zdjęcie pożyczone z bloga).
Nurkowanie jest bardziej czaso- i kasochłonne; niewykluczone jednak, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to w środę wykroi się czas na snorkeling. Podobno nie trzeba umieć dobrze pływać... bo ja niestety mistrzem pływania nie jestem.
W Dos Ojos (dwoje oczu :) oprócz snorkelingu można się jeszcze załapać na ZIU (nasze domowe słowo, mało naukowe), czyli jazdę na linie przez 200 m dżungli. Do tego z pewnością nie trzeba umieć pływać.
No i jeszcze jedna atrakcja – jutro jest całkowite zaćmienie Księżyca! W Polsce, niestety, bedzie o dzikiej porze, a na naszych obszarach wieczorkiem. Trzymać kciuki, żeby chmur nie było...
I tak się już cieszę na ten wyjazd – na chwilę odetchnie się od zwariowanej pogody. Oto meteo-harmonogram kilku ostatnich poranków:
Niedziela – z góry leje, pod nogami rzeki wody z deszczu i topniejącego śniegu;
Poniedziałek – rzeki zamarzły, można się na każdym kroku wygruzić, a w ramach dodatkowych rozrywek drzwi w aucie przymarzły mi do roszty pojazdu i nie chcą się otworzyć;
Wtorek – nie ma deszczu, nie ma śniegu, ale za to jest stojąca temperatura -16C, przy odczuwalnej -25.
Ja kcem do ciepełka.
Ze spraw papierowych – fajny ateciak z Italii oraz miniaturowa karteczka dla Lady Elizabeth i Ajgora, wysłana z płytą-pocieszką: w Walentynki wyszli sobie na kolację, a w międzyczasie okradziono im mieszkanie... Szkoda i świecidełek, i laptopa z rodzinnymi historiami nie-do-odtworzenia.


PS. Zapytanie językowe: czy wyrażenie „zgubić kilogramy” w kontekście odchudzania jest prawidłowe i „po polskiemu”? Ktoś ma jakieś refleksje? Bo słyszę to od czasu do czasu wśród tut. Polonii i nie mogę się zorientować, czy to prawdziwa polszczyzna, czy może kalka z tubylczego języka.

Brak komentarzy: