Wypisałam na paru zamówieniach 8/31 i myślę sobie, że koniec lata idzie, wrzesień będzie, jesień i wszystko, co się z nią łączy – kolorowe liście, święta rozmaite, zapewne wyprawa do Polski... Nic nowego nie powiem: strasznie ten czas pędzi. Z okazji jesieni wystawiłam na biurko w pracy lava lamp – lampę z przelewającym się woskiem. Da trochę ciepełka, przynajmniej optycznie.
Rozkminiam ostatnio Nerwusika – kota niby-dzikiego, buraska, który plącze się po osiedlu i rzadko się odzywa, ale jeśli już, to miauk ma taki, że uszy stają na baczność. Kiedyś musiał być domowy, bo nie ma pazurów, ale teraz jest taki chudy, że chyba już nigdzie nie mieszka na stałe. Przecież właściciel by nie dopuścił do takiej chudości... Wynoszę mu za śmietnik jedzenie (może by się też woda przydała?), kocisko jest przymilne, łasi się, nawet można go wziąć na ręce na jakieś pięć sekund. Zanim się naje, lata i jest nerwowe, ale potem plask na trawę i „proszę mnie głaskać, już nie biegam w kółko”. Sierść ma czyściutką, żadnych zewnętrznych uszkodzeń.
No i co z takim zrobić na zimę? Najprościej byłoby go zawieźć do schroniska... Ale jakoś tak niefajnie, wziąć i się pozbyć zwirza. Do domu przecież go nie weźmiemy, dwa koty w mieszkaniu to przegięcie i nie wiadomo, co by Kicia na to – nie sądzę, żeby była zadowolona. Może Pani Teresa? Mówiła, co prawda, że nie jest jeszcze gotowa na nowego kota, ale może jakby się zastanowiła, to do zimy by go wzięła... Ciekawe, co Nerwusik robił zeszłej zimy? W jakiej dziurze się przechował? I co jadł, skoro nie ma pazdurków?
I jeszcze fajne fotoforum – moglibyśmy dorzucić znak „poziom morza" :) z Doliny Śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz