Poniedziałek minął podejrzanie łatwo – jedyny w sumie kłopot to fakt, że broszurkę dwukolorową wysłano do druku cyfrowego, z natury czterokolorowego, i trzeba było to wtrymiga odkręcić. Potem Kinkos, podlanie kwiatków u znajomych przebywających w Polsce i cały wieczór czytania Glamoura, który w tym wydaniu ma blisko pół tysiąca stron. Bimbanie na całego.
Dziś jednak trza się wziąć w garść. W redakcji latam w zasadzie od rana i usiłuję znaleźć różne rzeczy, a to dyski, a to wydruki, które niby miały być zrobione w zeszłym tygodniu, ale nie były. Wysłałam wczoraj niby-kompletny wydruk książki na 555 stron do drukarni – było powiedziane, że gotowe do wysyłki. No i dzisiaj okazuje się, że kilkunastu stron brakowało, nie wiadomo których. W międzyczasie widzę, że w spisie treści imiona i nazwiska autorów rozdziałów są napisane na co najmniej trzy różne sposoby, więc melduję redaktorom, że trzeba by to poprawić. A książkę raz jeszcze drukuję całą i będę wysyłać pakę po raz wtóry.
A R pisze powieść – rzekę na temat wyprawy. Z tym, że jest to chyba sucha rzeka, bo w większości takie właśnie widzieliśmy na tym dzikim zachodzie. Trzeba by się wreszcie zabrać za zdjęcia, choćby kilka przykładów wrzucić do albumu... Na razie będzie fotka wspomnieniowa, z którejś wiosny, i bardzo nie-pustynna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz