środa, 29 sierpnia 2007

AAA, czyli ateciaki, asfalt i alergia

Otworzył się worek z tfu-rczością – tak bywa. Wczoraj wieczorem powstały dwie ATC, czyli ateciaki – widziałam, że tak spolszczono ten skrót. Temat torebkowy – jedna idzie do opery, druga wyjeżdża do Paryża, a trzecia pójdzie na spacer na magiczną łąkę. (Masa solna dalej schnie i pewnie to jeszcze trochę potrwa – w obecnych wilgotnych warunkach pogodowych.)


Z partyzanta wrzucam zdjęcie zrobione dziś z auta po drodze do pracy – przerabiają naszą ulicę, która moim zdaniem była całkiem znośna. Furczą i buczą rozmaite machiny, a asfalt dowożony jest wywrotkami. Nic to specjalnego zapewne, ale spodobało mi się, że o poranku stała na ulicy taka wieża – a od tyłu gostek z grabiami czy czymś takim wygarniał resztki czarnej masy.

Z przygód medyczno-upiększających. Przyszłam na zakład, a tu za jakiś kwadrans chlip, łzy mi z ocząt moich niebieskich lecą jakoby koraliki, a powodu nie ma. Zaczęłyśmy dyskutować z Betty, jaki może być powód takiej rozpaczy – bo przecież nie czeska reklama o blondynkach, jaka dziś rano do nas dotarła? Jakiś detergent, jakieś nowe jedzenie? Ha! Nowy krem przeciwzmarszczkowy, taki specjalny do oczu!
No i wychodzi na to, że jednak nie będzie się go dało używać, bo ileż można popłakiwać w redakcji? Zrobię jeszcze eksperyment, na przykład w piątek – i zobaczymy, czy znowu łzy popłyną. Się człowiek czasem wpakuje...

Brak komentarzy: