wtorek, 23 grudnia 2014

15:17. o następnej wyprawie myśląc

Przyszedł wczoraj plan wycieczki w Izraelu, co oznacza, że i my możemy zacząć konkretniejsze myślenie (i zamieścić je w nowym linku po prawej stronie).

Największa rozkminka dotyczy ewentualnej wizyty w Jordanii, która poprzedzałaby Izrael. Leciałoby się do Ammanu, pożyczało pojazd, zasuwało na południe przez Górę Nebo, patrząc jak Mojżesz na Ziemię Obiecaną...

Źródło

...zahaczało o zamki krzyżowców...

Źródło

...i na wielki finał lądowało w Petrze.

Źródło

Następnie powrót do Ammanu, autobus albo inny pojazd na granicę z Izraelem na moście Husajna/Allenbyego, przejście na piechty (inaczej się ponoć nie da), wsiad do autobusu izraelskiego i przejazd do Jerozolimy, gdzie dołączylibyśmy do grupy.

Tyle, że trochę rosną koszty, no i wydłuża się o kilka dni urlop. I w ogóle znów wypchnięcie się poza granice tego, z czym człowiek jest względnie obeznany. Ale był czas, że i samodzielna wyprawa do Ejlatu czy na Negew wydawała się kosmosem. Albo północna Alaska, albo Belize i Gwatemala.

Oznacza to również, że mam niecałe cztery miesiące na upchnięcie w rozumie jak największej ilości hebrajskiego. Wbiłam wczoraj widelec w czasowniki - na razie sześć bardzo podstawowych (i pewnie prostych). Widzę w odmianach pewne cechy wspólne, ale nie obędzie się bez zakucia na pamięć poszczególnych form. Wydrukowałam też sobie tabelki z zaimkami dzierżawczymi, czyli właściwie z sufiksami, bo dokleja się je na końcu wyrazów. No i jest ich cała gromada, można zapomnieć o prostocie typu my, your, his, her itd. Bardziej jak we francuskim.

Mam jednak wrażenie, że jestem już na etapie, kiedy istnieją pewne fundamenty i do nich przyczepia się nowe cegiełki. Baaardzo to trudne, ale zarazem ciekawe - dostałam dziś kartkę świąteczną po hiszpańsku, trrrrt, przeczytałam paragraf życzeń i właściwie zrozumiałam, było jedno słowo zupełnie mi nie znane. Kiedy jednak próbuję czytać hebrajskie wpisy Benjamina N. na FB - oj wej, jak po grudzie. Odcyfrowanie literek nie jest problemem, ale rozpoznanie, jakie by mogły przedstawiać słowo, to wielkie wyzwanie. Po prostu się słów nie zna.

Ale kiedy się jednak znajdzie jakiś znany wyraz - o, radości! I nadziejo :) Marzy mi się, żeby w kwietniu chociaż jedną, jedynusią rozmowę odbyć w tubylczym języku - dopytać się o cenę czy coś. Może, może, kto wie...

Brak komentarzy: