Do tych świątyń zaliczyłam Kennedy Space Center na Przylądku Canaveral razem ze startem wahadłowca oraz zestaw anten - Very Large Array w Nowym Meksyku. No i jeszcze Fermilab, tu niedaleko, choć tam od 11 września ograniczono zwiedzanie. W przyszym tygodniu zahaczymy z kolei o laboratorium Tomasza Edisona w West Orange. Sam Edison ponoć przyjemną postacią nie był, ale pracownię warto będzie zobaczyć.
Wracając jednak do Argonne: wybraliśmy się tam po uprzednim zapisaniu na (darmową) wycieczkę. Przywitał nas Pan Przewodnik - i od razu po polsku! Po staro-polsku, można powiedzieć, Pan pewnie nauczył się od rodziców, a że sam już swoje lata ma, to i mowa pachnie jakoby przedwojniem.
Oprowadzanie - przez Pana oraz jego małżonkę - było jednak po angielsku. Grupka niewielka, osiem osób, w sam raz. Największe opowiadania odbyły się w dwóch miejscach - najpierw przy akceleratorze, który razem z całym ośrodkiem wygląda tak:
Źródło |
Źródło |
...i widok z miejsca, gdzie odbywała się nasza prelekcja.
Poniższy graf wyjaśnia schemat badań. Oczywiście większość tych informacji mnie przerasta, ale z grubsza chodzi o to, że rozpędza się tam elektrony niemal do prędkości światła. Powstają przy tym promienie rentgena, które się wyłapuje i wpuszcza do budek badawczych na zewnętrzu okręgu. Tych budek jest coś koło czterdziestu i naukowcy z całego świata przysyłają swoje propozycje badań, by uzyskać do owych stanowisk dostęp.
Kolory oznaczają, jaką dziedziną zajmuje się dany odcinek okręgu:
Tak to wygląda z balkonika dla zwiedzających - poniżej widać jedną z budek oraz masę sprzętu, którego szczegóły nie są mi jasne, więc na tym poprzestanę (i mam nadzieję, że nie nakłamałam nic w powyższym opisie). Dodam może tylko, że w budce bierze się odrobinę materiału, nakłada na szpikulec i podtyka pod rentgena - i z tego biorą się Rezultaty.
Bada się przeróżne rzeczy: strukturę białek (co pomaga w medycynie, na przykład przy wymyślaniu lekarstw mających atakować określone zło, nie naruszając przy tym tego, co organizmowi potrzebne); strukturę metalu w urządzeniach typu samochody albo samoloty (badano przykładowo kawałki rozbitych Boeingów, żeby poznać przyczyny katastrof); beton (kiedy runął most w Minneapolis, kawałki poddano badaniom również w poszukiwaniu powodu tego wypadku); a czasem to i zabawniejsze poniekąd sprawy, jak choćby włos Beethovena, żeby dowiedzieć się, na co umarł :)
Zupełnie powalił mnie na kolana cały ciąg prostszych do zrozumienia spraw: że człowiek w ogóle dokopał się do atomu i elektronu; że potrafi takiego elektrona wykopsnąć z jakiegoś materiału, rozpędzić go do tak niesamowitej prędkości, a potem jeszcze utrzymać na okręgu (zdaje się, że za pomocą magnesów? elektromagnesów?)
I patrzę na ten sprzęt, i myślę sobie, że każdą śrubkę, każdy drucik ktoś musiał wymyślić - pewnie nie od razu, tylko metodą eksperymentów. I potem trzeba to było złożyć do kupy, zaplanować, wyprodukować - ludzkość jest niesamowita! A to tylko kawalątek wynalazczości...
Druga część prelekcji miała miejsce w muzeum na terenie ośrodka. Sporo czasu poświęcono pierwszemu stosowi i reakcji łańcuchowej (więcej o tym można przeczytać w pewnym poprzednim wpisie).
Tutaj za to obejrzeliśmy model grafitowego stosu...
...a nawet można było paluchem własnym zmacać grafitową kostkę:
Mnóstwo innych eksponatów było i sporo propagandy co do energii atomowej... T ma o wiele więcej zdjęć, ja jeszcze tylko wstawię dwa: list od Einsteina do prezydenta F.D. Roosevelta w sprawie rozkręcającej się właśnie energii atomowej...
...oraz kawałek rudy uranu z Wyoming.
I wcale po tej wycieczce nie świecimy :)