wtorek, 25 grudnia 2012

1250. świetlista wyprawa do Miasta (1)

W przedświąteczną niedzielę, miast zakopać się w sprzątaniu, gotowaniu i innych przyziemnych czynnościach, ruszyliśmy do Chicago. Przyświecał nam mimo to świąteczny cel - mieszkamy tu już tyle lat, a jakoś okoliczności nie poskładały się tak, byśmy obejrzeli Festiwal Światła na Michigan Avenue.

Zmontowałam zatem dziesięciopunktowy plan ze festiwalem jako wielkim finałem, zawierający również lanczyk w Panerze pełnej chlebowego zapachu i w niedzielne południe wyruszyliśmy. Od razu przyznam się, że światełka na Michigan Ave. obejrzymy przy innej okazji... dojechaliśmy bowiem tylko do siódmego punktu harmonogramu :) Wcześniejsze atrakcje zjadły więcej czasu, niż oczekiwaliśmy, a przecież nigdzie nam się nie spieszy.

Atrakcja pierwsza to Santa Fe Building - pierwotnie budynek kolejowy, a teraz oczywiście spełnia już inne zadania; ze smutkiem zauważyliśmy też, że neon SANTA FE na dachu został zastąpiony zupełnie nie wzbudzającym emocji napisem MOTOROLA. Błe.

Mieliśmy zwrócić tu uwagę na białą, emaliowaną terakotę na zewnątrz i białe cegiełki w środku holu, gdzie znajduje się cetrum informacji o Chicago.




Od razu nastąpiła pierwsza serendypia - okazało się, że w rzeczonym holu, pustym podczas poprzedniej wizyty, wystawiono ogromną makietę centrum Miasta oraz informacje o ewentualnych przyszłościowych wieżowcach - och, pięknie by było, gdyby naprawdę powstały za naszego życia! Podchodzimy do zagadnienia z lekką nieśmiałością, bo napaliliśmy się już raz na budowę Chicago Spire, ale akurat nastąpił kryzys budowlany i przedsięwzięcie zakończyło się na wykopaniu i oszalowaniu wielkiej, okrągłej dziury w ziemi.


Wędrując na północ, zatrzymaliśmy się na moment na Adams St., pod tabliczką odnotowującą początek kultowej drogi 66, zasuwającej aż do Kalifornii.



By dostać się do Atrakcji Trzeciej trzeba było zejść z Michigan Ave. i zanurzyć się w wieżowcowy kanion (na szczęście pogoda oszczędziła nam występujących w nich niekiedy przeciągów). Palmer House nie był jednak daleko...


Z pewną nieśmiałością wchodziliśmy do hotelu z niebylejaką historią - poczynając od tego, że Pan Palmer zbudował go w prezencie dla swojej narzeczonej (ciężko chyba przebić taki prezent?), ale... miał pecha, bo 13 dni później miał miejsce słynny wielki pożar chicagowski, który nie oszczędził i nowej struktury. Zakochany Palmer jednak się nie poddał, wziął pożyczkę i natychmiast zaczął odbudowę.

Po pewnym czasie okazało się, że siedmiopiętrowy budynek jest zbyt mały i postanowiono dołożyć kilkanaście pięter; zrobiono to jednak tak sprytnie, że hotel ani przez jeden dzień nie był zamknięty. Po drodze jeszcze Palmer House został wykupiony przez nany po świecie Hilton, a dziś lobby to prawdziwy koncert świateł i aż przesadnego niekiedy bogactwa.

Od razu przy wejściu rzucają się w oczy słynne drzwi z pawiem:



Główne lobby jest ogólnodostępne, można sobie chodzić i oglądać świetlistości i rzeźbionki.


Gapimy się, rzecz jasna, w górę - na malowany sufit.


Ponieważ myślą przewodnią wycieczki jest światło, należy dokładnie przyjrzeć się Nosicielom Światła.



Na zewnątrz spotykamy kolejne pawie...



...oraz całkiem inne światełka; niestety, za dnia nie widać pełnego efektu.


Zaliczyliśmy dopiero trzy punkty, a tu kiszki marsza grają... zasiedliśmy więc z Panerze na Michigan Ave., by uraczyć się zupą w chlebie. T twierdzi, że była serowa, ale tak naprawdę pływały w niej również smakowite brokuły :)


Na tym zakończymy pierwszy odcinek, bo i tak już zdjęć wyszło całe stado... do Nowego Roku może się zdąży z resztą relacji :)

2 komentarze:

Red Carpet Back Drops pisze...

Thank you very much for sharing a great post with us,it,s extermely good.

Unknown pisze...

This is a wonderful site where we are getting more information. I have been talking with my friend about, he though it is really interesting as well. Keep up with your good work; I would come back to you. Sherwani