poniedziałek, 16 lipca 2012

1183. weekendowe prace

Napracowaliśmy się w ubiegły weekend bardzo. Po pierwsze - skończyłam dwadzieścia sztuk kraftów w związku z historią Eliasza:


Nalepiłam wszystkie części na wstążki z pętelką na górze, żeby można było historyjkę zawiesić albo trzymać sobie na palcu. Na każdym etapie dzieciaki mają coś do wykonania, podczas gdy prowadząca będzie opowiadała poszczególne "przygody":

1 - zakończenie suszy - narysować krople deszczu na chmurze;
2 - rozmnożenie oliwy i mąki - pokolorować wnętrze amfory, jakoby przybywało zawartości;
3 - wskrzeszenie chłopca - narysować oczy i buzię (ach, przypomniały mi się na tym etapie słynne Tildy, w których obowiązkowo powinno się moim zdaniem dorysowywać usta, bo takie bezustne dzieci zwyczajnie napawają mnie strachem);
4 - cudowne zapalenie ofiary na ołtarzu - przylepiamy ogień (cienka gąbka z brokatem, bardzo przyjemny produkt);
5 - kruki przynoszą pożywienie - beżowe kółko symbolizuje chlebowy placek, a na wierzchu nakleja się ptaka niosącego chleb w dziobie;
6 - ogień spadł z nieba na wojsko - na chmurze przyklejamy gąbkową błyskawicę;
7 - rozdzielenie wód Jordanu - należy dorysować suchy ląd na falach rzeki;
8 - zabranie do nieba na powozie - przyklejamy powozowe koło.

Proste to wszystko - mam nadzieję, że się wymieści w godzinie...


...tym bardziej, że zaplanowana jest też wizyta Eliasza w szacie, którą szyłam w zeszłym roku, oraz w futrzanej kamizeli, którą tworzyłam wczoraj w bardzo ostatniej chwili, tak ostatniej, że nawet jej nie zeszyłam na ramionach za pomocą igły i nici, tylko spięłam zszywaczem. Okazało się to dość nietrwałe, jeden zszywacz się rozpiął natentychmiast przy pierwszej przymiarce, ale na szczęście osoba, która odbierała ode mnie gotowe produkty, umie sobie też radzić w takich sytuacjach i albo ponownie zastosuje zszywacz, albo bardziej mainstreamowe narzędzia krawieckie.

Zaś druga praca polegała na tym, że zabraliśmy Alicję nad Wielką Wodę, czyli osiedlowy basen. Kupiliśmy jej rękawki do pływania oraz wielką piłkę, spakowałam też plastikowe pudełka - i jakoś wyobraziliśmy sobie, że dziecko chlupnie do wody z wielką radością i będzie pływać. A guzik! Najpierw z pół godziny zabrało nam w ogóle przekonanie jej, żeby wstawiła nogi do wody, siedząc na brzegu basen; trzeba mieć na pamięci, że choć widziała już Wielkie Jezioro (w końcu byliśmy nad Michigan), to jednak kąpała się do tej pory tylko w małym, nadmuchiwanym cebrzyku.

Szło nam dość dobrze, choć nader powoli, aż tu Ala wyciągnęła się nagle po piłkę, siedząc sobie na krawędzi - i fajtnęła do wody na twarz! Nie minęła sekunda, jak wyratował ją stojący tuż obok Dziadek, ale kiedy ustało powypadkowe chlipanie, trzeba było zaczynać oswajanie z wodą niemal od początku. Po godzinie z hakiem postęp był taki, że siedziała u mnie na kolanach na drugim stopniu od góry, więc mamy nadzieję, że przy następnej wizycie będzie już sobie siedzieć na schodkach samodzielnie.


1 komentarz:

Ev (ZielonaKrówka) pisze...

Hehe - z wodą różnie bywa. Mój Olek w zeszłym miesiącu dzielnie poczynał sobie w aqua parku. W zeszłym tygodniu chcieliśmy go zabrać na inny basen (dużo spokojniejszy) to nam się rozpłakał na wieść, że musi wziąć prysznic przed wejściem i w efekcie pływania nie było ;)