wtorek, 21 kwietnia 2009

486. bez pieciatki ani rusz

Po pierwsze - mam taką refleksję, związaną z obecną pogodą, że parasol zwykle znajduje się na drugim końcu deszczu. Kiedy wychodzę rano z domu i na łepetynę lecą mi sążniste krople, siedzi sobie w samochodzie. Kiedy kilka dni później wypada mi przebiec w ulewie z auta do biura, parasol oczywiście przebywa pod biurkiem na zakładzie. Taka już mobilna, a mało przewidująca parasolowa natura.

Po drugie - historyjka redakcyjna, nawiązująca do tytułu. Pieciatka to zruszczona po szkieukowemu pieczątka, nie wiem, jak naprawdę się mówi. A chodzi o to, że Ruskie kupiły u nas reklamkę. Małą reklamkę, ćwiartkę strony, czarno-białą. Wysłaliśmy im kontrakcik jednostronicowy, jaki zwykle wysyłamy, a do tego fakturę pro-forma, umożliwiającą dokonanie wpłaty, bo przy pierwszym razie reklama musi być zapłacona przed drukiem.
No i cóż się dzieje: pierwsza przeszkoda - Ruskie domagają się pieczątki. A my nie mamy pieczątki! Ja nie wiem, kto w tym kraju ma, bo dawno nie widziałam! W domu pieczątek posiadam sporo, ale nie sądzę, żeby Ruskich urządzał choćby najbardziej kolorowy wzorek botaniczny, ani nawet napis "Happy Birthday".

Jakoś im się to udało wytłumaczyć, ale pojawiła się druga przeszkoda: w zamian za naszą dość rzadko zadrukowaną stroniczkę przysłali kontrakt na SIEDEM stron bitego tekstu. To i właśnie siedziałam i wypełniałam w imieniu Toma - sprzedawcy reklam, który wisi mi lody albo coś. Dodatkowo przysłali też swoją fakturę, na szczęście dość prostą, jedna stroniczka. Tyle, że Tom się był wystraszył, bo zobaczył rządek ruskich znaczków, a nie zauważył, że jest też wersja angielska.

I teraz przychodzą mi do głowy różne refleksje o tym, jak wielkie są różnice między krajami. Przypomina mi się też granica między Gwatemalą a Belize, gdzie z podobnym zacięciem kolekcjonują sterty papieru, obficie ozdobione pieczątkami o rozmaitych kształtach (trzeba było dostarczyć kopie całego pliku dokumentów, na szczęście Edwin-przewodnik wiedział co do którego okienka z jaką opłatą i gdzie jest najbliższe ksero). Potem urzędnicy budowali sobie z tych papierzysków ścianki między biurkami. Takiej ilości celulozy nie ma w żadnej krafciarni.

Natomiast Alina, z którą koresponduję w sprawie tej reklamy, najwyraźniej zna rosyjski, angielski i chiński - na tyle, żeby dokonywać tłumaczeń. Tu jestem pod wrażeniem. A, bo jeszcze nie wspomniałam, że jest to reklamka w chińskim wydaniu naszego magazynu, po chińsku-mandaryńsku :)

4 komentarze:

Rybiooka pisze...

Zwróciłaś uwagę na coś bardzo istotnego.Biurokracja jest jeszcze królową nie tylko w Rosji :)

cynka- Ewa Mrozowska pisze...

tak, tak pieczątka być musi ...

świetnie Cejrowski opisuje swoje przygody z nią związane :-)

cynka- Ewa Mrozowska pisze...

ps.
nie mogłam nie docenić :-)))
zajrzyj do mnie

kasia | szkieuka pisze...

zastanawiam sie DLACZEGO sa potrzebne te wszystkie papierzyska i pieczatki? Czy dzieje sie tak, bo ludzie sobie wzajemnie nie ufaja? Rzad nie ufa ludziom? Rzad chce przestraszyc ludzi, przywalic ich troche dokumentacja? Dac zatrudnienie wiekszej ilosci ludzi?
Jako ciekawostke zapodam jeszcze, ze jakis czas temu Ameryka sie chyba poczula przytrzasnieta papierzyskami, bo wprowadzono Paperwork Reduction Act, majacy na celu zmniejszenie ilosci formularzy i dokumentow, przez ktore musza sie przebijac przedstawiciele rzadu i zwykli smiertelnicy.